31 stycznia 2013

|197| Di Volpe

Uff, trochę czasu minęło. Nie ma to jak pełen grafik i (ograniczony) czas niemal tylko w weekendy. Ale dość o mnie. Zebraliśmy się tu, by rozpocząć sąd nad oskarżoną Elle, więc to lepiej o niej pomówmy.
Wiesz, w pierwszej próbie napisania oceny zabrałam się za to jak zawsze – wstawiłam podzielony na kategorie szablon w plik Worda. Lecz niedługo po rozpoczęciu lektury okazało się, że w mojej głowie panuje chaos, którego raczej nie uporządkuję. Więc co tam, najwyżej będziesz musiała się przedrzeć przez przydługawe monologi (i jeden dłuuugi, niepodzielony nazwami kategorii kawał tekstu). Tak, oto moja druga w historii nieszablonowa ocena.
Jeśli mnie pamięć nie myli, „di volpe” w adresie znaczy po włosku „lis”. Tak? *biegnie z powrotem do słownika* Tak. Nie powiem, ciekawy, ciekawy, a na dodatek ma przyjemne brzmienie, przynajmniej dla mojego ucha. A że włoski ma tę zaletę, iż piszemy, jak słyszymy, to adres szybko zapada w pamięć. Mnie zaintrygował, niewątpliwie bym weszła, gdybym zobaczyła go w czyichś linkach. No i dość prędko w trakcie lektury wyjaśnia się jego pochodzenie oraz znaczenie dla powieści, w dodatku jest to znaczenie, które wyłącznie pomaga w zapamiętaniu adresu.
A co do wyglądu… Ło-ho, widziałam u Ciebie już tyle szablonów, że nawet nie podejmuję się próby ich podliczenia. Lecz żadnemu z nich, z obecnym włącznie, nie mam nic do zarzucenia. Grafiki porządnie wykonane, kolorystyka dobrana starannie, mamy porządek, wszystko jest czytelne… I muzyka nie włącza się automatycznie, juhu! No dobra, chyba tylko kursor w barwach włoskiej flagi mnie nie przekonuje, gdyż trochę zbyt ostro się odcina od pastelowej kolorystyki obecnego szablonu, zwykły biały prezentowałby się moim zdaniem lepiej, ale to już kwestia gustu. (Screen)
Ale dobra, tyle słowem pierwszych wrażeń, wgryźmy się wreszcie w to, o czym będzie można napisać najwięcej, czyli w samą treść „Negatywu szczęścia”.
To pewnie zabrzmi wybitnie nieprofesjonalnie, ale nawet nie wiesz, jak głęboko i głośno odetchnęłam z ulgą, kiedy już po pierwszym rozdziale przekonałaś mnie, że nie mam się czego bać i że nie czeka mnie kolejna ocena „przeciętnego bloga, z niezgorszym tym i tamtym, niewykorzystanym potencjałem tu i tam oraz standardowym pakietem błędów”. Wiem, to okropne, oceniająca powinna podchodzić do każdego bloga z otwartym umysłem i każdemu dawać carte blanche, a nie z odgórnymi nastawieniami i przekonaniami (poniekąd wyniesionymi z fragmentów innych ocen Twojego bloga, ale ćśśś!, nic o tym nie wiesz). Albo inaczej, to nie tyle było nastawienie, co życzenie. Strasznie chciałam, żeby Twój blog okazał się właśnie tym, co podczytałam tu i ówdzie, bo po niemal dołująco długim, jak dla oceniające, okresie oceniania blogów średnich czy oscylujących wokół średniej po prostu potrzeba mi było czegoś dobrego, ba!, nawet bardzo dobrego. Aby przywrócić mi wiarę w blogową twórczość, ale także żeby czytanie ocenianego tekstu stało się przyjemniejsze i sprawiało więcej radości niż przez ostatnich kilka razy, żeby nie męczyło (od męczenia mam kilka rozdziałów książki „Świat w punkcie zwrotnym i Japonia” do przetłumaczenia, toteż naprawdę miło, kiedy i tekst do oceny nie dokłada do zmęczenie) i żebym odzyskała siły co do oceniania samego w sobie. Dziękuję Ci za to.
Dobrze, tyle z nieprofesjonalnych komentarzy – mam nadzieję. Ech, chaos już teraz wychodzi ze mnie wiadrami, jak zdzierżysz całą ocenę mojego gadania o wszystkim i o niczym, z Twoim blogiem gdzieś pomiędzy, to jesteś mistrzem!
Hm, wiesz, już od pierwszych stron „Negatyw” przypomniał mi inną autorkę, która zaczynała od blogów, a której powieść później została wy… daaana. Zaraz… Poczekaj, tknęło mnie właśnie przeczucie, które muszę natychmiast sprawdzić. *porównuje nazwisko na okładce książki z inicjałem i nazwiskiem w mailu, po czym biegnie na wynalezionego na podstronie bloga prywatnego* Ekhm! Ilość emotikonek w ocenach staram się ograniczać jak najbardziej, a i mam zasadę niedodawania do oceny żadnych gifów, jednak teraz uczynię jeden jedyny wyjątek.
TO TY?! O_____________O
Dobra, nie ma to jak się szybko zorientować w temacie, ale naprawdę, słowo, że dopiero po przeczytaniu pierwszego rozdziału wszystkie tryby w mojej głowie zaskoczyły i skojarzyłam fakty. Ale nie, to nijak nie wpływa na moją opinię ani ocenę, broń Boże! Chociaż nie ukrywam, że strasznie się cieszę, móc znowu czytać coś Twojego, Leno. To znaczy, Elle! Ech, nieważne…
W treści mam tak niewiele do zarzucenia, że może lepiej od razu wyrzucę tę jedną rzecz, która mi leży na wątrobie. A jest to fakt, iż chociaż widać, że piszesz i publikujesz w odcinkach (co nie jest niczym złym), czasem zapominasz, aby spojrzeć na „Negatyw” z perspektywy całości. I przejawia się to w drobiazgach, tak naprawdę, ale drobiazgach, które czytającym na bieżąco mogą umknąć, a które czytający całość zauważą. O, na przykład w rozdziale 23: „Nie znosiłam bałaganu, pewnie dlatego, że we wczesnej młodości musiałam zawsze sprzątać nie tylko za siebie, ale także za ojca”. We wcześniejszym rozdziale napisałaś coś bardzo podobnego, jeśli nie niemal identycznego. Parokrotnie też zdarzało Ci się powtarzać inne tego typu drobne informacje w następujących po sobie rozdziałach, acz to jedyny przykład jaki wypisałam. Takimi zwrotami trochę zaś psujesz nieco odbiór całości. Musisz mieć na uwadze nie tylko pojedyncze odcinki, ale także całość, na którą się składają. A czytając jednym tchem (no dobrze, prawie jednym, ale gdyby nie zajęcia, to byłoby jednym tchem, dosłownie), tego typu powtórzenia są trochę irytujące, bo na przestrzeni pięciu czy dziesięciu minut lektury trudno o podobnych rzeczach zapomnieć, choćby i były drobiazgami.
No dobrze, nurtowała mnie też trochę sprawa ojca Saszy, który na początku miał się w zdrowiu i zdrowych ilościach, potem jeszcze przez jakiś czas o nim wspominałaś, po czym nagle zniknął na strasznie długi kawał czasu, dopóki sobie o nim nie przypomniałaś. W dodatku przypomniałaś sobie w taki sposób, że sama nie jestem pewna, czy to faktycznie tak prezentował się kontakt Saszy z tatą, czy może jednak zapomniałaś, ale nie chcąc wracać do poprzednich rozdziałów, aby tam podopisywać odrobinę, postanowiłaś załatwić sprawę jednym zdaniem w rozdziale 48: „Też przejął się, że przez dwa dni nie odbierałam telefonu, bo zazwyczaj odzywałam się często, nawet jeśli nie rozmawiałam z nim długo”, po którym następuje krótka scena rozmowy telefonicznej. Jak powiedziałam, można to odebrać tak i tak. I nawet jeśli ta scena stanowiła próbę naprawienia błędu bez potrzeby cofania się do poprzednich rozdziałów, to, wbrew pozorom, wcale nie odcina się aż tak wyraźnie, jak to mogę przedstawiać. „Negatyw szczęścia” jest na tyle pochłaniającą lekturą, że podobny drobiazg mógłby mi umknąć, gdyby nie fakt, że bodajże akurat wysiadałam z autobusu (noce może i mogę zarywać, ale wolałabym nie przegapić przystanku ten jeden raz w tygodniu, kiedy muszę gdzieś dojechać autobusem), co na moment oderwało mnie od lektury i zdążyłam sobie przypomnieć o panu Woźniackim. Co z tym fantem zrobisz, Twoja sprawa. Możesz zostawić go w spokoju, bo od jednego podobnego drobiazgu nie sypnie Ci się ani fabuła, ani w ogóle nic złego nie wyniknie – a możesz, w wolnej chwili, zamienić to jedno zdanie na, powiedzmy, dwa zdania rozrzucone w dwóch wcześniejszych rozdziałach, jeśli uznasz, że tak wyraźniej przedstawiłabyś relacje ojca i córki.
Reszta jednak stanowiła miód na moją duszę! Emocjonowałam się i czytałam z wypiekami na twarzy, a strony same przepływały mi pod palcami, nawet nie wiedzieć kiedy dokładnie. Gdybym miała to ująć suchymi słowami oceniającej, powiedziałabym tak: fabuła jest bez zarzutu, doskonale wyważona pod względem tempa wydarzeń, gdzie każda akcja wywołuje adekwatną reakcję, a przy okazji sam pomysł, nawet jeśli na początku skojarzył mi się odrobinę z serialem „Ugly Betty”, nie jest ani głupi, ani do cna wyświechtany, ani do bólu przewidywalny. Owszem, pewnych wydarzeń można się domyślić, ale to bardziej dlatego, iż podsuwasz Czytelnikom wskazówki, niż z powodu fabuły samej w sobie. Ale to brzmi sucho i, och!, jak bardzo te słowa nie oddają moich uczuć podczas lektury. Naprawdę, minęły chyba całe wieki, odkąd czytałam równie pasjonującą obyczajówkę, która i by mnie rozbawiła, i wydusiła z moich oczy łezkę wzruszenia, i wydobyła sapnięcia zaskoczenia, a czasem nie mogłam się powstrzymać i kiedy coś zaczynało się komplikować lub lecieć z górki na łeb, na szyję – cóż, mam tylko nadzieję, że moje współlokatorki nie słyszały tego piskliwego dźwięku, którego najbliższy oryginałowi zapis stanowiłoby „tu-tut-tut-tut!”, bo jeszcze wpadłyby na pomysł sprawdzania, czy wszystko ze mną w porządku, zamiast, jak normalni ludzie, mieć ubaw po pachy, że Chiyo tak elokwentnie wyraża emocje.
Nie chciałabym przeciągać oceny pianiem z zachwytu (bo to wolałabym zrobić prywatnie, na wszystko jest czas i miejsce), zatem opisy i styl podsumuję jednocześnie – są boskie! Styl idealnie oddaje osobowość Saszy, co przecież jest bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze, w narracji pierwszoosobowej. Niejeden może się od Ciebie uczyć tego, jak pisać w pierwszej osobie, aby i przedstawić wszystko w sposób pobudzający wyobraźnię, i oddać narracją charakter głównego bohatera, i nie zapomnieć o tym, iż ów główny bohater nie wie wszystkiego. No ale akurat z pierwszoosobówką nigdy nie miałaś problemów (mówię to, wspominając ile?, przynajmniej cztery, jeśli nie pięć poprzednich tekstów Twojego autorstwa, które również czytałam z zapartym tchem i z których chyba tylko jeden napisałaś w trzeciej osobie). Nie cierpisz także ani na niedobór, ani na nadmiar opisów. Nieważne, czy rozchodzi się o miejsca, przedmioty, ludzi, wydarzenia czy emocje – wszystkich jest dokładnie tyle, ile trzeba i dokładnie tak jak trzeba. Z oczywistych względów dominują wydarzenia i uczucia, ale też nie przesadzasz z nimi, znasz umiar i kiedy raz pozwolisz Czytelnikom odetchnąć podczas przemyśleń Saszy, niedługo później w powieści zaczyna dziać się coś absorbującego, po czym znowu możemy złapać ulgę, kiedy Sasza znajduje chwilę na kontemplacje owych wydarzeń. Przy okazji ich opisy ślicznie oddają same Włochy: są dynamiczne, nie sposób przejść obok nich obojętnie i jak już się dzieje, to znaczy, że się dzieje! Wszystko, dosłownie wszystko przedstawiłaś tak, aby Czytelnik nie miał problemów ze stworzeniem sobie obrazu danej postaci czy miejsca, a także aby emocje mu się udzielały (Dżizas, ile ja się „natut-tut-tutowałam”, kiedy życie Saszy znowu zaczynało pędzić niczym kolejka górska w dół i w górę!), a akcja wciągała bez reszty.
Z podobnych przyczyn łączę w jedno dialogi oraz bohaterów, gdyż, co tu wiele mówić, jedno jest nierozerwalne z drugim. Nie natrafiłam u Ciebie na ani jedną płaską postać. Nawet modliszka-Aurora, która na początku mogła się zdawać troszkę jednowymiarowa, prędko nabrała głębi, zwłaszcza w ostatnich rozdziałach odkąd Sasza zauważyła, że Aurora nie była chyba na tyle inteligentna, aby samej wymyślić i wyegzekwować podobny plan. Bohaterowie mają cechy wyraziste, dzięki którym łatwo ich rozpoznać, co podkreślasz także dialogami. I chociaż czasem przechylasz niektóre postaci odrobinę w stronę stereotypowych (jak np. Vittore, ciekawski plotkarz-krawiec-homoseksualista czy Chiara, Włoszka działająca pod wpływem emocji, która owe emocje ogłasza całemu światu głośno i prawie że z hukiem, a jednocześnie, jak na pracującą w domu mody charakteryzatorkę przystało, również obdarzona została zapędami plotkarskimi oraz zamiłowaniem do wyglądania dobrze), są to działania ewidentnie świadomie. Zresztą, kto z nas nie spotkał ani jednej osoby, która nie wpasowywałaby się choć trochę w jakiś stereotyp? Nie chodzi o sam fakt stereotypu, a o znanie umiaru, co Tobie wychodzi, bez względu na to, czy mówimy o postaciach pierwszoplanowych czy poocznych. I, co w powieści pisanej w pierwszej osobie jest wręcz najważniejsze, Sasza jest postacią, którą nie tylko da się polubić, ale z którą podejrzewam, iż wiele z Twoich Czytelniczek łatwo się utożsami, przynajmniej w jakimś stopniu. Sasza jest skupiskiem wielu cech, niektóre wręcz, jak to u kobiet, zakrawają o paradoksy, ale to właśnie przez to jest i wiarygodna jako postać powieści, i sympatyczna w oczach Czytelnika. Nie jest doskonała, a chociaż to podobno z powodu escapismu ludzie sięgają po powieści (w czym jest sporo prawdy), to o ileż przyjemniej odrywać się od własnej rzeczywistości, kiedy cudza jest wiarygodna i kiedy nie czytamy o chodzących ideałach (co mogłoby wpędzić w kompleksy co poniektórych Czytelników), tylko o ludziach z krwi i kości. A właśnie takich nam serwujesz, posiadają i charaktery, i historie (w tym nierzadko naprawdę pasjonującą przeszłość), i mówią jak ludzie, i nie da się przejść obok nich obojętnie.
Aż wreszcie ostatni punkt treści: kreacja świata. Nigdy nie byłam we Włoszech, chyba najbliżej Włoch znajdowałam się podczas wakacji na Majorce zeszłego lata, więc moje pojęcie o tym kraju pochodzi z Internetu, zdjęć oraz jednego czy dwóch znajomych z Włoch (którzy akurat nie pochodzą z Mediolanu ani Bergamo). Po lekturze „Negatywu” nie jestem też w stanie ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy Ty w tych wszystkich miejscach byłaś i widziałaś je na własne oczy. Z jednej strony przechylam się ku „tak”, gdyż opisami perfekcyjnie oddajesz klimat miejsc, nazwami ulic czy placów operujesz z pewnością siebie i nawet zdarzały się bardziej osobiste drobiazgi jak np. pomnik Daleka. Równocześnie, w dzisiejszych czasach tego wszystkiego można się dowiedzieć z Inernetu, wystarczy poświęcić swojemu dziełu trochę poważniejszych myśli i się postarać, aby wybadać uliczki na Google Maps czy obejrzeć zdjęcia co ważniejszych miejsc. Mogłabym Cię teraz sprawdzić, samej skorzystać z opcji Street View i popatrzeć, czy rzeczywiście z takiej na przykład corso Independenza można tak szybko dojść do ulicy, przy której znajdowała się siedziba Di Volpe (a której nazwy teraz nie pomnę), czy corso Independenza w ogóle istnieje – ale po co? Nawet jeśli coś jest źle, złapie Cię na tym, jak zgaduję, niewielki odsetek Czytelników, którzy Mediolan znają jak własną kieszeń. Dla całej reszty z nas liczy się to, że przedstawiłaś każde miejsce tak, abyśmy mogli je zobaczyć oczyma wyobraźni, abyśmy nie wątpili, że droga z A do B faktycznie zajmie tyle a tyle czasu. W dużej części to zasługa nie tylko barwnych opisów miejsc, ale też tego, o czym już wspomniałam – o oddawaniu klimatu. A Mediolan, podobnie jak pojawiające się epizodycznie Bergamo, ów klimat zdecydowanie posiadają, od wąskich uliczek, przez turystów, przez włoskie obyczaje oraz żywiołową naturę Włochów, a na lokalnej prasie przejętej plotkami z życia lokalnych celebrytów kończąc. Zaś moim zdaniem lepiej nie być w stu procentach dokładnym z kreacją danego miejsca, za to bezbłędnie oddać jego klimat i sprawić, że Czytelnik poczuje się, jakby tam był wraz z bohaterami powieści, niż wiedzieć o miejscu akcji absolutnie wszystko i to przekazywać, ale w taki sposób, że miejsce nie ożywa w wyobraźni i równie dobrze mogłoby być jakimkolwiek innym miastem gdzieś indziej.
W poprawności językowej panuje błoga poprawność. Jedynie używanie w dialogach półpauz zamiast pauz nieco mnie skrzywiło, ale że zachowujesz w tym konsekwencję, to nie mam nawet pewności, czy w przypadku bloga uznaje się to za błąd (a nawet jeśli, to w Wordzie można dokonać zmiany w przeciągu pięciu minut, nawet mniej). Sporadycznie zdarzała się drobna literówka, w ilości może raz na kilka rozdziałów, czasem, w podobnych odstępach czasowych, znajdywałam powtórzenia, ale oba wyglądają mi bardziej na kwestię potrzeby jeszcze jednego szlifu – albo na zmęczenie wywołane poprawianiem tego samego kawałka tekstu po raz enty. Zresztą, kolosalną większość „Negatywu” przeczytałam z pliku, który mi podesłałaś; może na blogu ktoś te usterki już Ci wytknął i tam poprawiłaś? Nie wiem. I przyznaję też, że lektura zbytnio mnie wciągnęła, żeby przystawać i wypisać takie drobiazgi, serio, wolałam zarwać kolejną godzinę na lekturze, w trakcie której powinnam już spać, bo rano zajęcia, test i tłumaczenie, i Bóg wie co jeszcze, niż przystanąć na dwie minuty i zrobić notatkę. Ale wybaczysz mi, jeśli obiecam, że od następnych rozdziałów, jeśli coś zauważę, to z pewnością wypiszę? I jeśli dodam jeden czy dwa drobiazgi teraz, które akurat wypisałam?
* „– Praca nadal katalogiem? – odważył się zapytać Vittore […]” – języka włoska czy polska, no matter, bo i tak no comprende. ;) (R35)
* „Wyglądała naprawdę ładnie.” – „ładnie” to, hm, przynajmniej nietypowy epitet w odniesieniu do męskiej klatki piersiowej, nie uważasz? Zwłaszcza klatki piersiowej mężczyzny, którego narratorka pożąda. (R46)
Ale przy logice, hmm, tu, niestety, znalazłam trochę więcej. I to już wypiszę. W większości drobnostki, ale mimo wszystko literówka a błąd logiczny, choćby i drobny – trochę dysproporcji w znaczeniu dla tekstu mają, co nie?
* „A więc miałam rację, pracował na czwartym piętrze.” – pierwszy dzień w pracy, a Sasza już wie, które numery wewnętrzne odpowiadają któremu piętru? Trochę to dziwne. (R5)
* „Przynajmniej teoretycznie, bo w Wielkiej Brytanii w pubie alkoholu nadal by jej nie sprzedali.” – a to akurat nieprawda. Co do kupna alkoholu w Anglii sprawa ma się tak: w wieku lat 16-tu w restauracji czy pubie można zamówić wino lub cydra do posiłku, zaś w wieku lat 18-tu alkohol można już kupić wszędzie, tak w barach/pubach/restauracjach, jak i w sklepach. Być może kiedyś prawo było inne, nie wiem, odkąd w Anglii jestem, cały czas jest właśnie takie. Mylić może również fakt, iż wiele sklepów czy pubów w Anglii stosuje tzw. „Challenge 21/25” (raz widuję 21, a raz 25, ale, prawdę mówiąc, w codziennym zastosowaniu tej polityki nie ma żadnej różnicy). I tu nie chodzi o to, że osobom poniżej 21 czy 25 lat alkoholu nie wolno sprzedać – chodzi o to, iż jeśli barman czy sprzedawca uzna, że kupujący nie wygląda na osobę „w legalnym wieku” (czy też że wygląda jak dzieciak), to ma prawo zażądać prezentacji jakiegoś ID. Ale nawet jeśli kupujący ma lat 18, nie 21, a sklep/pub stosuje się do „Challenge 21/25”, to po okazaniu dokumentu przybytek nie ma prawa odmówić sprzedaży. Tak czy inaczej, ta wzmianka jakoby Adele nie mogła zakupić alkoholu w UK jest błędna i pojawia się potem jeszcze raz, w rozdziale 11. (R9)
* „W niebieskich oczach Adele błysnęło zdecydowanie […]” – na samym początku, kiedy Adele pojawiła się po raz pierwszy, jej oczy były zielone. (R11)
* „Wycisnęłam z siebie za to parę łez i obiecałam, że gdy tylko będę miała trochę wolnego, odwiedzę ją w Londynie.” – a jeszcze na początku Sasza mówiła, że traktuje składanie obietnic poważnie. Później parokrotnie też składała obietnice bez pokrycia, co trochę się kłóci z tym obrazkiem przedstawionym na początku. I chociaż rozumiem, że Sasza jako postać się zmieniła w trakcie pobytu, to jednak tutaj nadal jesteśmy na jej początkach. Wydaje mi się, że warto by się zastanowić nad tym aspektem – można by na przykład wywalić zdanie z tych pierwszych rozdziałów (jeśli nawet nie pojawiło się w samym pierwszym, ale wybacz, nie mam siły teraz szukać) o traktowaniu obietnic poważnie albo je przeredagować, aby tak nie kontrastowało z późniejszymi scenami? (R17)
* „Ja nie miałam mamy, Alessandro, miałam tylko matkę.” – na to zwróciłam uwagę już wcześniej, ale teraz podałaś mi ładny cytat do uwagi. Owszem, przez większość czasu, zwłaszcza w późniejszych odcinkach, Sasza mówi albo matka, albo Franceska Visconzi, raz chyba nawet zdarzyła się rodzicielka, acz głowy sobie za to nie dam uciąć. Tymczasem na samych początkach tekstu, już od pierwszego rozdziału, częściej padało słowo „mama” niż „matka” (w samym rozdziale pierwszym „mama” padła dokładnie piętnaście razy, a mówię tu tylko o Mianowniku, nie chciało mi się szukać odmienionych form). Trochę w tym niekonsekwencji. (R23)
* Rozdział 45: świetnie opisana scena, naprawdę, wstrzymywałam oddech przez większą część – i chyba dlatego tym trudniej jest mi sprowadzić ją na ziemię brutalnie praktyczną uwagą: przy tym rozbieraniu buty magicznym sposobem obojgu zniknęły ze stóp. Ot, w jednej chwili zajmują się górą, a w następnej opadają spodnie, ale nic nie było o butach, zostały całkowicie pominięte. Tak, zgadzam się, nie każdy szczegół z rozbierania się jest scenom erotycznym potrzebny, ale czasem chyba lepiej wtrącić niezbędne minimum o czymś takim, byleby uniknąć luki czasowej (i logicznej, bo nie każde spodnie da się zdjąć, mając buty na nogach), niż tę lukę zostawić przy pomocy pominięcia pewnych prozaicznych drobiazgów.
* „Blanca stała jak zwykle za recepcją […]” – w całym rozdziale 48 Bianca stała się Blancą. (R48)
* „Chwyciła telefon, który właśnie sygnałem oznajmił nadejście wiadomości tekstowej. Czytając ją, Caterina skrzywiła się zupełnie w stylu swojego syna.” – hm, Caterina wraca do mieszkania, bo zostawiła telefon, po czym, na wieść, iż Alessandro rozmawiał z Marcello, zaniechuje poszukiwań – jednak później ni z tego, ni z owego odbiera SMS-a, chociaż nie wspomniałaś, jakoby ten telefon znalazła? Powstała drobna luka, nie uważasz? (R52)
* „Kiedy w końcu wygoniłam Alessandra do pracy, postanowiłam wrócić na corsa Indipendenza […]” – w całym tekście byłą corso Independenza, a w tym jednym rozdziale cały czas piszesz corsa Independenza. To jaka ta Independenza w końcu jest? (R53)
Oryginalność? A wiesz, że nie do końca wiem, co powiedzieć? Taa, w moich uszach też brzmi to ciut dziwnie, ale serio – nie wiem. Kiedy się tak nad tym zastanawiałam, doszłam do wniosku, że chociaż strasznie lubię obyczajówki, czytam je niemal wyłącznie w Internecie. Chyba dlatego, że tu mam już jakieś pojęcie o tym, czyje obyczajówki mi się spodobają, podczas gdy w księgarni… *wydaje ustami dźwięk przypominający puszczanie bąka* W księgarni to ja bez problemu wiem, po co sięgnąć z działu fantastyki, ewentualnie romansów, bo tych pierwszych roi się u mnie w domu dzięki rodzicom (i nauczyli mnie, co dobre), a w tych drugich sama odnalazłam drogę metodą prób i błędów. Ale o wydanych obyczajówkach godnych przeczytania wiem tyle co nic.
Odbiegam od tematu. Wiedziałam, że tego nie uniknę, wszak ocena nieszablonowa i tak dalej… No ale! „Negatyw” i oryginalność. Jak pewnie wywnioskowałaś z powyższego akapitu, nie bardzo mam rozeznanie. Z jednej strony mamy sporo elementów, które albo wydają mi się, hm, zgodne z gatunkiem (wiedza oparta bardziej na serialach niż na książkach), albo które widywałam w Twoich poprzednich dziełach. Nie, nie będę się teraz bawić w bardziej szczegółowe analizy, aczkolwiek jeśli jesteś ciekawa, chętnie podzielę się swoimi spostrzeżeniami w komentarzu lub mailu. Jednak z drugiej żaden z tych elementów nie prezentuje się w „Negatywie” sztampowo, a wręcz wykorzystujesz je albo jako właśnie element gatunku, albo jako kawałek siebie w powieści, drobny szczegół wyróżniający Twoje powieści na tle innych. Więc ostatecznie, chociaż pewnie nie powiedziałabym, iż „Negatyw” zwala z nóg blaskiem oryginalności niczym reporterskie flesze, nie jest ani potwornie schematyczny, ani do bólu przewidywalny (mimo wspomnianych przy okazji fabuły wskazówek dla Czytelników). Może lepiej na tym pozostawię ten temat, bo obawiam się, że jeśli się jeszcze bardziej rozgadam, to tak nakręcę, że sama nic z tego nie wyciągnę.
Jako że ocena nieszablonowa, a więc co chwila wtrącam jakieś dygresje, opcjonalny punkt inne sobie odpuszczam, przechodząc tym samym od razu do wyroku. A co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości: UNIEWINNIENIE. Moje pierwsze od 2009 roku i Twoje trzecie ode mnie (zresztą, oba poprzednie też wystawiłam w 2009).
Droga Elle, pomimo iż wynalazłam kilka drobnostek, do których zdołałam się przyczepić, są właśnie tym i niczym więcej: drobnostkami. Już od dawna masz warsztat oraz styl. Ponadto „Negatyw szczęścia” wciągnął mnie tak, jak ostatnimi czasy wciągały mnie niemal wyłącznie seriale – ostatnią książką, od której nie mogłam się odkleić nawet pod groźbą zawalenia testów czy tłumaczenia były „Igrzyska śmierci”, a ostatnim blogiem, który mnie tak przykuł… Tego nawet już nie pomnę. Niemniej jednak wszystkie Twoje dzieła, które mogłam przeczytać, działają na mnie dokładnie w ten sam sposób, z tym że co kolejne, to coraz mocniej. Wiesz doskonale nie tylko czym charakteryzuje się gatunek, ale także jak manipulować poszczególnymi jego elementami, aby nie prezentowały się sztampowo. I jednocześnie posiadasz naturalny chyba talent to stwierdzenia, jakiego rodzaju życiowe problemy, zawodowe intrygi czy ogólne: sytuacje i motywy trafią do Twoich odbiorców (a raczej odbiorczyń) najskuteczniej.
I wiesz? Jedyne, czego bym sobie życzyła, to aby „Negatyw” wkrótce poszedł w ślady „Na Dworcowej” (ale, mam nadzieję, z lepszym wydawnictwem, które nie upadnie po pierwszej serii książek), bo z wielką chęcią postawię go na półce obok swojej poprzedniczki. I z równie wielką chęcią, niby od niechcenia, podsunę go znajomym i rodzinie (moja Mama uwielbia, jak to ona nazywa, książki „o życiu”, a chyba trudno o więcej życia niż tarapaty Aleksandry Woźniackiej w Mediolanie), po czym wrócę do niego jeszcze raz, tym razem bez wyrzutów sumienia, że jest już druga w nocy, a ja mam od samego rana test, na który powinnam się wyspać, jeśli w trakcie półtorej godziny pomiędzy wstaniem a dojściem do klasy mam skutecznie wykuć te wszystkie słówka.
Życzę Ci powodzenia i teraz, skoro ocena gotowa i wystarczy kliknąć tylko w „Opublikuj”, mogę z czystym sumieniem dołączyć do obserwujących. I spodziewaj się mnie drugiego, przy rozdziale 58. ;)


Chiyo

14 komentarzy:

  1. Świetnie czytało się tę ocenę, zwłaszcza, że wyrok jest taki pozytywny :).
    Mam jedno pytanie: jak w blogspocie zrobić akapity? Próbuję wszystkiego i nic mi nie wychodzi.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wklejam z Worda i, o ile wiem, większość ludzi też. Ale jest na to kod html, z tym że to dość żmudna robota, bo trzeba wkleić kod przed każdym akapitem, a potem po każdym akapicie zamknąć kod.

      Usuń
    2. Jeeej, o tym nie pomyślałam, wstyd.
      Dziękuję bardzo :).

      Usuń
  2. Dzisiaj tylko tak na szybko, bo późno i spaaać: Dziękuję bardzo za ocenę, za poświęcony mi czas i wszelkie uwagi, które na pewno przy szlifowaniu tekstu się przydadzą; a obszerniejszy komentarz (no nie byłabym sobą, gdybym takiego nie wysmażyła) zostawię jutro, obiecuję;)

    Całuję,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, a więc jestem. Na początek drobna uwaga odnośnie do mojej tożsamości - nie to, że specjalnie nie wspominałam, że już kiedyś mnie oceniałaś, ale ciekawiło mnie, czy po tekście się tego domyślisz. I fajnie, że jednak mam na tyle rozpoznawalny styl, żebyś to skojarzyła;)

      A Ty nawet nie wiesz, jak odetchnęłam z ulgą, gdy w pierwszej chwili po wejściu na stronę przewinęłam ją w dół i zobaczyłam wyrok. Mam wobec Negatywu trochę zastrzeżeń, między innymi stąd chęć zgłoszenia się do oceny, a nigdy nie ukrywałam, że akurat Twoją opinię bardzo sobie cenię. A teraz może odniosę się do tych paru Twoich uwag.

      Sprawa pierwsza: powtórzenia. Przyznam szczerze, że nigdy tego nie zauważyłam, dlatego obiecuję, że przy ostatecznej korekcie na pewno zwrócę na to baczną uwagę. Przy pierwszej było mi trudno, bo rozdziały poprawiam po jednym, bezpośrednio przed lub po publikacji, ale następnym razem, czytając wszystko ciągiem, na pewno postaram się to wyeliminować.

      Sprawa druga: ojciec. Nie było to ani przeoczenie, ani nic innego, po prostu uznałam, że nie wszystko musi być tak podane na tacy, a samego ojca wprowadzałam siłą rzeczy tylko wtedy, gdy był mi do czegoś potrzebny. Nie wspominałam ich poprzednich rozmów po prostu dlatego, że nie wnosiły nic do fabuły, i niewspominanie o nim było zabiegiem celowym, chociaż przyznaję, że mogłam to zrobić również z własnego lenistwa. I ponownie, być może podczas ostatecznej korekty wtrącę parę zdań w tych środkowych rozdziałach na temat ich kontaktów. Prawdopodobnie byłoby to jednak bardziej wiarygodne:)

      Dalej, co do kreacji świata. Strasznie mi pochlebia, że uważasz, iż byłabym w stanie wymyślić takie opisy wyłącznie z własnej głowy i Google maps, chyba jednak nie jestem aż tak uzdolniona, bo prawie wszystko, co widzi i na ten temat myśli Sasza, jest odzwierciedleniem moich wrażeń z wizyty w Mediolanie i Bergamo. Większość zapamiętałam, a to, czego nie zapamiętałam, wyciągnęłam właśnie z Gógla, ogólnie jednak mój zachwyt tym miastem, podobnie jak w przypadku Dworcowej, miał duży wpływ na powstanie całego tekstu.

      Usuń
    2. I część druga, bo mi się wszystko oczywiście nie zmieściło...

      Co do poprawności i logiki. Do tej pory nie widzę różnicy między półpauzami i pauzami (a skoro to, czego używam, to półpauzy, to nie mam nawet pojęcia, jak na klawiaturze zrobić pauzę xD), do czego może nie powinnam się przyznawać, ale cóż, taka prawda. Jeśli chodzi o ten wiek - przyznaję, nie sprawdziłam tego, bo byłam przekonana, że mam rację, ale jak teraz o tym myślę, to chyba po prostu mi się pomyliło z USA. Co do oczu Adele muszę się chyba zgodzić, bo sama się w tym pogubiłam, podobnie jak co do Bianki, bo gdzieś już po drodze ją poprawiałam, widać nie wszędzie, tak bardzo mylą mi się te dwa imiona; co do tego numeru telefonu, założyła po prostu, że czwórka odpowiada czwartemu piętru; ten pierwszy przykład natomiast stał się powodem mojego facepalma, bo nie mam pojęcia, jak mogłam przepuścić taki koszmarek. Tam zapewne miało być "nad" zamiast "nadal" albo i to, i to, ale to z pewnością wiesz:) co do tego "ładnie" z kolei, to miała być raczej uwaga związana z takim, a nie innym charakterem Saszy: ona jednak jest dosyć nieśmiała, zwłaszcza jeśli chodzi o Alessandra, dlatego parę razy chyba zdarzyło jej się użyć nie do końca adekwatnych określeń po prostu po to, żeby powiedzieć to bardziej "oględnie". Corso to też coś, co mi się wymknęło i nie skontrolowało, co do tej "mamy" to przyznaję Ci całkowitą rację, bo nie przemyślałam tego na początku, a co do komórki Cateriny - założyłam po prostu, że słysząc sygnał nadejścia smsa, od razu ją zlokalizowała. Coś jeszcze? A, te obietnice. Chyba muszę go zdanie zmienić, bo faktycznie, po nowszych rozdziałach też widać, jak gołosłowna bywa Sasza.

      Poza tym niezwykle rozbawił mnie gif z kotem, i w ogóle czuję się wyróżniona, że dla mnie zrobiłaś taki wyjątek z umieszczeniem go xD

      Na koniec dodam tylko, że zasadniczo zgłaszam się do oceny, bo mam poważne wątpliwości, czy próbować wysyłać gdzieś Negatyw, gdy już go skończę i tym bardziej cieszy mnie Twoja końcowa opinia. Jeszcze mam czas, żeby się nad tym zastanowić, najpierw muszę go skończyć, ale zobaczymy:)

      Raz jeszcze dziękuję za ocenę i całuję!

      Usuń
    3. Pewnie, rozumiem motywy, w końcu dzięki temu przynajmniej zaczęłam z absolutnie czystą kartką. Chyba bardziej chodziło mi o to, że miałam przed sobą oczywiste wskazówki - w końcu wysyłałam Ci maila z prośbą o tekst w wordzie - a i tak nie skojarzyłam niczego. I między innymi dlatego w ocenie pojawił się kot - bo on oddaje moją reakcję lepiej niż jakiekolwiek słowa. ^^
      I rozumiem, czemu rozmowy z panem Woźniackim nie były przytaczane, to w końcu jasne, że zazwyczaj pewnie nie prowadzą filozoficznych wywodów, a raczej streszczają sobie nawzajem, co u nich. Po prostu wydaje mi się, że czasem choćby i wtrącenie gdzieś w jakąś wyliczankę czynności czy coś drobne hasło "rozmawiałam trochę z tatą" mogłoby wyglądać mniej jak zapomnienie o postaci. Ale, jak powiedziałam wyżej, nie rzuca się to w oczy ani nie wyskakuje z tekstu, raczej można do takiego wniosku dojść, jeśli się o sprawie pomyśli.
      Tak czułam, że jednak tam byłaś i wszystko widziałaś, chociaż nie ukrywam, że moją największą wskazówką był właśnie pomnik Daleka (swoją drogą, cudowny dodatek!). Widywałam już opisy miejsc, w których autorzy nigdy nie byli, a z których jednak biło klimatem owego miejsca na kilometr i nawet do głowy nikomu nie przyszło, aby zakwestionować - przynajmniej dopóki nie znalazł się jakiś pomyleniec, który zna owe miejsce jak własną kieszeń i poczuł potrzebę wytknięcia, że, przykładowo, koło parku X nie ma sklepu A tylko warzywniak B.
      Różnica między pauzami a półpauzami jest taka, że pauza równa się długością pionowej kresce litery M w danej czcionce - a półpauza ma połowę tego. W zastosowaniu zaś pauzy używamy w zapisie dialogów, a półpauzę raczej do oddzielania wtrąceń czy podkreślania drobnych pauz w wypowiedzi, nieco dłuższych od przecinka. Ale ze wstawieniem jej sama męczyłam się kilka lat, zanim doszłam do tego, że mogę sobie w Wordzie sama ustawić skrót. Wydaje mi się, że domyślnie jest ustawiony skrót CTRL+ALT+minus (na "normalnej" klawiaturze, nie tej po boku), ale w opcji Wstaw Symbol - Znaki specjalne możesz ustawić własny skrót, jakikolwiek będzie dla Ciebie najwygodniejszy.
      Też tak myślałam, że mogło się pomylić z USA. Ale nie martw się, nie jesteś jedyna - ile razy widziałam nie tylko osoby wstawiające taką informację w tekst literacki, ale nawet pojedynczych Polaków w Anglii święcie przekonanych, że nikt im nie sprzeda piwa czy czegokolwiek, chociaż mają już dowód. Chociaż to zazwyczaj się zdarza na początkach pobytu, kiedy jeszcze inni ich nie uświadomili - albo jeśli nagle ktoś w pubie czy gdzieś poprosi o dowód, albo po zobaczeniu tych znaków w sklepach z napisem "Challenge 21/25". :)
      Na Twoim miejscu chyba bym się raczej zastanawiała, do którego wydawnictwa "Negatyw" posłać. ;) Dobra, żaden ze mnie znawca rynku wydawniczego (trochę wiem o rynku wydawniczym fantastyki i na tym koniec) i mogę tylko zgadywać, co się sprzedaje, ale według mnie powieść zdecydowanie jest na poziomie zdatnym do publikacji: dobrze napisana, niemalże bezbłędna językowo, wciągająca i taka, która trafi nie tylko do nastolatek czy studentek, ale do kobiet ogólnie. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, niewiele jest kobiet, które nie lubią śledzić perypetii innej kobiety, zwłaszcza kiedy: a) mają miejsce za granicą i to jeszcze w domu mody; b) kręcą się wokół autentycznego ciacha; i c) bohaterka nie jest kolejną pustogłową lalą, tylko inteligentną, pełną energii młodą kobietą? Wydaje mi się więc, że sęk tkwi właśnie w znalezieniu wydawnictwa, które zgodzi się podpisać z Tobą umowę. A jeśli wierzyć wieściom, iż posiadanie już książki (a tym samym i nazwiska) na rynku/półkach pomaga, to cała sprawa ma się jeszcze jaśniej. A nawet jeśli nie - what's the worst that can happen? :)
      Cieszę się więc, że ocena chociaż coś dla Ciebie wniosła (i naprawdę bardzo mi miło słyszeć, że cenisz sobie właśnie moje zdanie) i życzę powodzenia (krzycz, jak tylko "Negatyw" znajdzie się na księgarnianych półkach, już ja znajdę jakąś dobrą duszę w Polsce, która pomoże mi z zakupem ^^).

      Usuń
  3. Ja również bardzo chętnie postawię "Negatyw" na półce obok "Dworcowej", trzymam kciuki! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry,
    Chciałam poinformować, że na Katalogu Ocenialni zaszły drobne zmiany dotyczące ocenialni umieszczonych w spisie. Od tego miesiąca wszystkie działające ocenialnie proszone są o potwierdzenie swojej działalności pod podsumowaniem każdego kolejnego miesiąca. Informacja taka powinna zawierać adres ocenialni a także nick oceniającego, który potwierdza dalszą działalność ocenialni oraz informacja ta musi być umieszczana pod każdym kolejnym podsumowaniem miesiąca począwszy od podsumowania lutego 2013 roku.
    Ważne: O dalszej działalności ocenialni nie musi informować właściciel. Może to zrobić jego zastępca lub dowolny oceniający danej ocenialni. Prosimy aby dokonywały tego osoby zalogowane. Ważne jest to, żeby taka informacja pojawiła się pod podsumowaniem miesiąca w ciągu PIERWSZEGO TYGODNIA DANEGO MIESIĄCA.
    Przykład: Informuję, że ocenialnia Krytyczne-Oceniające istnieje i działa. Plotkara – właścicielka.
    Ta zmiana wynika głównie z tego, że w ostatnim czasie na wielu ocenialniach panuje tzw. zastój, oceny pojawiają się rzadziej lub przez miesiąc nie pojawia się zupełnie nic, nawet odmowa. Chcemy wiedzieć, że współpracujemy z działającymi ocenialniami, których oceniający zaglądają na Katalog i w jakimś stopniu dbają o współpracę. Załoga Katalogu zajmuje się różnego rodzaju ogłoszeniami, artykułami, preferencjami ocenialni i innymi rzeczami, dlatego uprzejmie prosimy oceniających i właścicieli ocenialni o tą drobną pomoc z Waszej strony. Informujcie nas, czy nadal działacie, jak wygląda sytuacja u Was, itp. To krótka informacja, którą może zamieścić dosłownie w ciągu kilku sekund bardzo ułatwi nam współpracę i wykluczy ewentualne wyrzuceniem ze spisu lub dociekanie, czy ocenialnia działa, czy może to chwilowy zastój który zostanie wkrótce zażegnany.

    Dziękujemy za wyrozumiałość i współpracę. Zachęcamy do zaglądania na Katalog Ocenialni w celu komentowania artykułów, sugerowania zmian, podsuwania pomysłów na artykuł oraz bliższego poznania ocenosfery.
    Życzę miłego weekendu i bardzo proszę, żeby właściciel ocenialni lub jego zastępca dał nam znać na Katalogu Ocenialni, że przyjął do wiadomości powyższy komentarz i że będzie stosował się do naszej malutkiej prośby.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chiyo, napisałaś, że we wtrąceniach nie stosuje się myślnika, tylko półpauzę. Mam więc rozumieć, że zamiast:

    Ania wyzdrowieje — (pauza) przynajmniej mam taką nadzieję — (pauza) jeszcze przed świętami.

    powinno być:

    Ania wyzdrowieje – (półpauza) przynajmniej mam taką nadzieję – (półpauza) jeszcze przed świętami.

    Będę wdzięczna, jeśli rozwiejesz moje wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie tak jak piszesz. A przynajmniej tak mnie uczono, że wtrącenia oddzielamy albo przecinkami, albo półpauzami, a w bardzo rzadkich przypadkach nawiasem. Zadaniem pauzy jest oddzielanie dialogów od narracji.

      Usuń
    2. PWN twierdzi inaczej. http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629826 Tutaj w przykładzie mamy wyraźną pauzę. Przy czym - dla rozwiania wątpliwości - czym jest myślnik "Myślnik (—) bywa często w druku zastępowany półpauzą (–)" (skopiowane z wstępu do tematu myślników, też z PWNu). Z ogólnej lektury różnych zasad i poradników zrozumiałam, że w jednej publikacji używamy albo pauz, albo półpauz jako myślników i nie żadnych dodatkowych haczyków.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. *nie ma

      Usuń
    4. O, dzięki za podanie zasady! :)

      Usuń