29 listopada 2012

|192| W stronę światła


Sto lat!


***
Wyrażenie „w stronę światła” nieodzownie kojarzy mi się ze śmiercią, z pacjentem leżącym w szpitalnym łóżku, wydającym ostatnie tchnienie i tak dalej. W sumie zaciekawia. Po wejściu na bloga pojawia nam się dość minimalistyczny szablon. Same kolory średnio mi się podobają, są takie mdłe, do porzygu (tu w sumie w znaczeniu bardzo dosłownym), lecz aparycja pozytywna. Szablon dość dokładnie wykonany, ładny, skromny, tylko czcionka w nagłówku niespecjalnie czytelna na tym tle i w niektórych rozdziałach powielał się właśnie ten nagłówek. Jak na mój gust ujdzie, przede wszystkim pozwala czytać na stronie, a nie w Wordzie, a to najważniejsze.
Tyyylko... Gdy ponownie tam zajrzałam niedługo przed rocznicą wszystko się rozjechało. Część szablonu zdobyła status „404 Forbidden” i grafika się całkowicie popsuła. w związku z tym podaruję sobie wstawianie screena.

Przeczytałam wszystko prócz dwóch ostatnich rozdziałów, mam nadzieję, że to jakoś niespecjalnie wpłynęło na mój osąd. Zresztą myślę, że dowiedziałam się wszystkiego, co chciałam wiedzieć już dobre kilka rozdziałów wcześniej. Zanim zacznę oceniać – opowiadanie jest sprzed ponad roku, czyli pewnie piszesz już inaczej, lepiej, szlifowałaś styl lub cokolwiek, jednak ja mogę ocenić tylko to, co widzę. Za opóźnienie serdecznie przepraszam. No to do dzieła!

Fabuła! Fabuła, fabuła, fabuła... (SPOJLERY) Powiem Ci szczerze, że nie wiem, jak ją scharakteryzować w krótki i zgrabny sposób. Czytałam fanfiction Pottera (których coraz bardziej nie cierpię, a praktycznie wszystkie blogi w mojej kolejce to właśnie fanficki Pottera – cudownie!) o rodzicach naszego młodego, zdolnego czarodzieja. Nie mam namyśli tu nikogo innego jak Lily Evans i Jamesa Pottera. Hmmm... Ich życie po opuszczeniu Hogwartu, walka z Voldemortem, praca, wojna, miłość, cierpienie, śmierć. No i jeszcze dziecko. To byłoby na tyle. Ogólnie zaliczyłabym prędzej do obyczajówek aniżeli fantastyki. Albo potraktowała jako instrukcję pieczenia pierniczków, ale o tym zaraz.
Szanowna Autorko, Krwiożercza, Stworzycielko tegoż opowiadania! Z miejsca, szczerze i bez owijania w bawełnę, wyznam Ci z głębi mojego serca, że mnie nie powaliłaś. Na kolana ani na nic innego. Teraz przejdźmy do wszystkiego.
Zabierałam się do czytania z trzy razy, nie mogłam przetrwać więcej niż kilku rozdziałów, nużyły mnie. Może to faktycznie przynajmniej po części wina mojej wzrastającej niechęci do twórczości odfanowskiej ogólnie, a tym bardziej dotyczącej serii książek o Harrym Potterze. Ale maksymalnie po części – po prostu było nudno. Nudno, nudno i nudno. Niby była ta wojna, niby ludzie ginęli, niby się bali i niby walczyli, ale to nie zmienia faktu, że moje zaciekawienie nie wzrosło w ogóle. Przelatywałam przez kolejne akapity automatycznie, czasem bez zrozumienia i musiałam czytać je raz jeszcze, żeby cokolwiek z nich zapamiętać. Bardzo lubiłaś streszczać ważne elementy fabuły w średniej długości akapicie i tak rozwijać historię – to był jednak błąd. Nie czułam w ogóle akcji, żadnej adrenaliny. Powiem tak, mam wrażenie, że fabuła nie została jakoś specjalnie przemyślana, o ile przemyślana została w ogóle. Przypomina mi to trochę mojego pierwszego bloga, którego tylko Chiyo ma prawo pamiętać i przepraszam ją za to gorąco – miałam ochotę mieć bloga, także go sobie założyłam; chciałam pisać fantasy, także je pisałam. Problem polegał na tym, że chciałam pisać tylko po to, żeby mieć bloga i w związku z tym historyjka, całkowicie pozbawiona sensu jak i ładu czy składu, była sobie spisywana i wymyślana na bieżąco. Fail. I odnoszę smutne wrażenie, że podobnie było w Twoim przypadku, a przynajmniej tak wygląda efekt końcowy.
Akcja nie jest wartka, tylko ciągnie się jak ten rozgotowany makaron z mojego opisu. Tak, niby faktycznie coś się dzieje, tu ktoś umrze, tu ktoś się urodzi, ale ja nie widzę żadnych emocji w tym opowiadaniu. Żadnych! To niemal przerażające. A wszystko jest takie sztywne, jakby pisane automatycznie. Przynajmniej do połowy tekstu podawałaś głównie suche informacje, fakty za faktami, przez co opowiadanie przypominało wspomniany wyżej przepis na pierniczki. Czytało się, mimo wszelkich starań, bez uniesień.
Ponadto niektóre sytuacje uważam na głupiutkie, takie jakieś naiwne, przykładowo: poznanie Lily i Dorcas, sposób prowadzenia radia, rozmowa Remusa z nowo poznaną dziewczyną w księgarni. Przesadne ładowanie w to wszystko patosu, poza tym wydawały mi się opisane bardzo infantylnie.
Opisy. Nie były kwieciste, nie powalały szczególnie, ot, były. Tylko, że zajmowały większość opowiadania. Nawet potem, jak już bohaterowie więcej rozmawiali i akcja w ten sposób się rozwijała. Takie suche dane, początkowo podawane bardzo, bardzo szybko i w dużej ilości. Mam do nich stosunek raczej obojętny. Z jednym wyjątkiem – opisy walk były całkiem niezłe. Nie zrzucały mnie z krzesła, ale pozwalały całkiem nieźle wyobrazić sobie scenę i nawet na chwilę zapomnieć o tym, że czytam, po prostu się wczuwałam. Duuuży plusik. Poza tym podobały mi się retrospekcje, które wprowadzałaś. I to dużo bardziej od całej reszty historii.
Dialogi niby były, ale jakoś nie wprowadzały wiele, odnoszę takie wrażenie. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o nich, może poza faktem, że miałam problem z ich zapisem. Tu odsyłam do poradników, o ile jeszcze nie rozprawiłaś się z tym problemem.

Bohaterowie?
Poszłaś na łatwiznę. Skręciłaś na tę cholernie krótką oraz o ileż prostszą ścieżkę. Wpadłaś w pułapkę, w którą bardzo często zaplątują się osoby dopisujące własne rozdziały do cudzej twórczości. Otóż olałaś postacie, mówiąc kolokwialnie. Olałaś je dogłębnie i być może z premedytacją. Pozostawiłaś samym sobie. Jaśniej? Pani Rowling stworzyła bohaterów, nadała im imiona, nazwiska, cechy i opisała mniej lub bardziej. A Ty, tworząc swój własny fanfiction, zostawiłaś je. Może nie chciało Ci się wysilać, może stwierdziłaś, że autorka serii dość wyczerpała ich temat. Być może pomyślałaś, że skoro ktoś raz już je wykreował, Ty nie musisz tego czynić powtórnie. BŁĄD! Paskudny, straszny, okrutny błąd! Wszystkie Twoje „ludki” są papierowe, gdybyś nie dodawała przy dialogach ich imion, nie wiedziałabym, kto mówi, nie rozpoznałabym, nie rozróżniłabym. Wszyscy byli szalenie płaczliwi, pełni rozpaczy i jacyś tacy „miękcy”, chociaż bez przerwy powtarzałaś, że są męscy, odważni et cetera. Jednak ich kreacją wcale tego nie odzwierciedlała. Lily kojarzy mi się tylko z ciągle ryczącą dziewczynką, James zachowuje się jak dobry piesek. Reszta bardzo do siebie podobna. Trochę wybiła się Dorcas, początkowo wkurzająca mnie swoim dziecinnym zachowaniem, ale szybko ją zabiłaś. Szkoda. Bo myślę, że tutaj akurat miałaś spore pole do popisu, mogłaś ich opisać świetnie, w końcu Rowling nie poświęcała im dużo uwagi. Żałuję, że poszłaś w jej ślady.

Z poprawnością okej, czasem drobne literówki (zamiast „chodź” - „choć” ), z interpunkcją, ortografią, wszystkim naprawdę świetnie, nie robisz błędów. Co do oryginalności czy zgodności z kanonem... Nie znam się na fefach Pottera, ale mnie Twoja inwencja, a właściwie jej brak, nie zachwyciła. Raczej znużyła. Zgodność z kanonem chyba okej, ale nie kojarzę zdarzeń sprzed Harry'ego. Tak czy siak mojej uwagi nie przykuły jakieś rażące błędy logiczne pod tym względem, wygląda na to, że możesz się trochę znać.

I na koniec, nie bez przyczyny, Twój styl. Dziewczyno, Ty nie piszesz źle. Ty piszesz dobrze. Może nawet więcej niż dobrze, niestety nie wiem, czy jestem w stanie to stwierdzić po opowiadaniu, które mi zaprezentowałaś. Fakt, może i jest sprzed roku, ponad, tłumaczmy się, że się poprawiłaś i tak dalej, ale Ty jesteś dobra. Ja to widzę. Zauważam, jak potrafisz się bawić słowem, jak zgrabnie manewrujesz językiem, nie mam Ci tu nic do zarzucenia, wprost przeciwnie, mogę tylko gratulować. Ale zrąbałaś na całej linii z tym opowiadaniem. Nie wiem, co się stało. Nie mam pojęcia, co w Ciebie wstąpiło. Ale wynudziłaś mnie totalnie, dogłębnie, swoim osobistym bałaganem zmąciłaś mi porządek moich własnych myśli. Nigdy jeszcze nie napisałam tak chaotycznej oceny bloga, a przynajmniej mam taką nadzieję, nie skakałam z jednego w drugie, nie migałam to tu, to tam. Chyba po prostu przeszło mi trochę od Ciebie. Nie potrafię tego zrozumieć, doprawdy, nie potrafię, jak z tak dobrym stylem, warsztatem można popełnić tyle podstawowych gaf i wyłożyć się na fanficku chociażby bohaterami, których nie musiałaś kreować, bo już ich miałaś gotowych! Wystarczyło jedynie wysilić się odrobinę i powtórzyć panią Rowling, co nieco dodając od siebie. A Ty tego nie zrobiłaś. Tak samo jak zostawiłaś wiele innych elementów, ot, po prostu, nie opiszę ich, nie dotknę nawet, w końcu ktoś już to napisał wcześniej, po co się powtarzać? Arghhh!

Nie chcę powtarzać tego, co napisałam wyżej, w jakkolwiek chaotycznej i poplątanej formie to pozostawiłam. Całe opowiadanie można uznać za nieudane. Najzwyczajniej w świecie nie poświęciłaś mu na tyle dużo uwagi, by coś z niego zrobić. Coś lepszego niż smutne flaki z olejem z garścią (i to porządną) nudy. W sumie nie mam nic więcej do dodania, nie mam rad, bo myślę, że Ty to wszystko wiesz, nie jesteś pierwszaczkiem, którego powinnam pogłaskać po główce, pocieszyć, że jeśli będzie dużoooo pisać, to będzie dobry. Że musi czytać i znowu pisać. Ty już jesteś dobra, Ty już to umiesz, tylko mi tego nie zaprezentowałaś, czym mnie zirytowałaś. Jednak wiem, że potrafisz. Nie daję Ci żadnej taryfy ulgowej, osądzam po prostu styl. Prace społeczne.



Eris

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz