Po niezwykle długim oczekiwaniu na salę rozpraw zapraszam Neifile, oskarżoną o rozpowszechnianie Piosenek Nieprzystojnych!
§ Pierwsze wrażenie
A. Adres
Cantilena Inhonesta — piosenka nieprzystojna.
Ładny, choć na początku wydaje się przypadkowym zlepkiem słów, ze względu na
brak rozdzielenia obu wyrazów. Zapowiada frywolną, lekką treść i ze względu na
język jest oryginalny.
(I bardzo sympatycznie, że nie wybrałaś go tylko
ze względu na to, że dobrze brzmi, ale na to, ze sam utwór wywarł na Tobie
pozytywne wrażenie).
B.
Grafika
Szablon z maszyną do pisania i ozdobnym tłem jest
adekwatny, dopasowany i stonowany kolorystycznie, dzięki czemu nie odwraca
uwagi od tekstu. Wszystko zapisane czytelnie, sporą czcionką, sama organizacja
strony też nie pozostawia wiele do życzenia.
(SCREEN)
§ Treść
Mężczyźni, psy i koty
Na
początku strasznie trudno było mi się połapać
w opowiadaniu i ten stan mocnego zdezorientowania trwał niestety do
połowy tekstu i powrócił pod jego koniec. Czemu tak było? Zdecydowanie z powodu
tego, że bardzo oszczędnie dozujesz informacje podawane czytelnikowi. Jest to
świetna rzecz, to prawda, ale w tekstach dłuższych, kiedy wszystko po kolei
zdąży się powyjaśniać i każdy z wątków uda Ci się w sposób zgrabny
zakończyć. Nie wiem czy na początku planowałaś uczynić z niego dłuższą formę, w
każdym razie faktem jest, że rozpoczęłaś zdecydowanie zbyt dużo wątków,
a do końca doprowadziłaś jeden, może dwa. Po skończonej lekturze spłynęła
na mnie irytacja, bo nie dość, że nie wyjaśniło się prawie nic, to jeszcze
skończyłaś w sposób tak nieoczekiwany i nagły, że nawet nie zdążyłam się
połapać. Akcja zaczynała się właśnie rozkręcać, zaczynało się robić ciekawie,
a tu klops. Kilka ostatnich linijek przyprawiło mnie o spazmy. Dawno nie
miałam do czynienia z tak mglistym zakończeniem, które, nawet po kilkukrotnym
przeczytaniu nie miałoby dla mnie sensu. Zastanawiam się czy Elizabeth odeszła
na zawsze i wróciła do Iseia, a uwaga o psach i kotach miała oznaczać, że jest
tak samo lojalna jak Meri? A może chodzi o to, że po prostu sobie poszła,
zeszła na dół, chciała odpocząć, przespać się, nie wiem, podzielić dobrymi
wiadomościami z Vesną?
Cały tekst
namnożył w mojej głowie masę pytań, a odpowiedź znalazłam tylko na nieliczne,
co jest naprawdę frustrujące, tym bardziej, że wiem, że to tylko krótka forma i
nic się już nie wyjaśni. Te urywki informacji, którymi zostałam uraczona, wystarczyły mi tylko na tyle, żeby ucieszyć się na więcej, co więc zrobić, gdy
„więcej” nie nadejdzie? Ale pozwolę sobie wspomnieć o moich niedosytach, tak
szybciutko.
Czy bycie
demonem jest powodem do dumy? Jak w ogóle demony są traktowane w Twoim świecie?
Wiemy, że Elizabeth jest jednym z nich i że się tego nie wstydzi, tak samo Meri
— bardzo łatwo wyjawiła Dejanowi, że jest demonem. Odniosłam wrażenie, że skoro
przed zajazdem postawiono tabliczki, które zabraniały tymże demonom wstępu, to
ludzie niespecjalnie je lubili. Jaki był w ogóle ich status społeczny i na czym
polegały ich umiejętności, prócz tego, że mogły przybierać zwierzęcą postać? To
jeden z wątków, które tylko szturchasz końcówką patyka i zostawiasz czytelnikom
niedosyt, nie wspominając nic więcej na ten temat, a w tym przypadku boli mnie
to jakoś szczególnie, bo świat wydaje się mieć spory potencjał, a takie luki
robią mu krzywdę. Ale, ale, skoro już jesteśmy przy demonach — Elizabeth. No
właśnie, co z nią? Skąd wzięła się tu, gdzie jest (Nie wspominam już o tym, że
nie mam pojęcia jak w ogóle demony docierają do tego świata. A może zawsze w
nim były i żyły sobie spokojnie razem z ludźmi?), kim jest Isei i dlaczego
chciałaby do niego wrócić, skoro przez cały tekst nie było o nim żadnego
pozytywnego słowa, ani niczego, co wskazywałoby na to, że Elizabeth za nim
tęskni? A może chciała wrócić do jego przybytku z powodu pieniędzy? Żeby
zarobić na biuro, które tak właściwie po co im? Jakiej natury jest ich praca,
czym się zajmują, jakie i od kogo otrzymają za to wynagrodzenie? Kim była Irie,
prócz tego, że ukochaną Dejana? Dlaczego odeszła i dlaczego nie wróciła? Czy
jej córka rzeczywiście była też jego dzieckiem? Jeszcze — czemu i przez kogo
została zraniona Elizabeth i dlaczego o jej ranie nie ma ani słowa na końcu?
Dlaczego Cesarz topił siostrę? Z jakiego powodu w ogóle miała miejsce walka w
Cesarskich Ogrodach? Jakie jest powiązanie Iseia, Elizabeth i Lesedi? I co ma
do tego Dejan?
Ale
kolejna sprawa — śledztwo, które niby pełni rolę głównego wątku. Czemu „niby”?
Bo tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, o samym jego przedmiocie nie wiemy
nic, zakończenie go nie wiąże się z niczym specjalnym. Mam bardziej wrażenie,
że robi za tło dla rozważań i wspominków Dejana, ale jeżeli tak jest, to
dlaczego jest na pierwszym planie? Daje Ci świetną okazję do opowiedzenia
czegoś więcej o historii kraju czy nawet świata, o polityce, hierarchii
społecznej i tym podobnych. No tak, zdaję sobie sprawę z tego, że nie
wspominasz o tych sprawach zbyt dużo, bo z założenia ma to być krótka
forma, po co więc w ogóle pojawia się to śledztwo? Jeżeli tak naprawdę chciałaś
opowiedzieć o Dejanie, Elizabeth i pani porucznik, to mogłaś przecież napisać o
tym, że po prostu pojechał odwiedzić starą przyjaciółkę, a Elizabeth albo
zabrała się z nim towarzysko, albo go śledziła. W takiej sytuacji mogłabyś
opowiedzieć dokładnie to samo, ale sam tekst skrócił by się nieco, więc
mogłabyś go wydłużyć o odpowiedzi na pytania, które wyżej postawiłam. I
czytelnicy mieliby z głowy jeden wątek, który niepotrzebnie zaprzątał ich
uwagę.
Dlaczego w
ogóle zdecydowałaś się zrobić z tego tekstu krótką formę? Wszelkie znaki na
niebie i ziemi wskazują na to, że jako dłuższe opowiadanie świetnie by się
sprawdził, a jako krótkie jest, hm, nienajlepszy.
Ale
dobrze, pomarudziłam ogólnie, to może przejdę trochę do konkretów.
Bohaterowie
mają potencjał i zdecydowanie wyglądają na przemyślane jednostki, które dałoby
się polubić (lub nie) i z zaciekawieniem śledzić ich losy. Dejan świetnie się
sprawdza jako pozornie nieczuły skurczybyk, który jednak w środku chowa emocje.
Dobrze widać jego specyficzny styl bycia dzięki utarczkom z siostrą i
Elizabeth, do której jednak ma pewien sentyment i nie chciałby, żeby odeszła,
chociaż też być z nią, nie będzie. Najprawdopodobniej dlatego, że boi się po
raz kolejny zostać odrzuconym, poza tym dziewczę jest od niego solidnie młodsze
(chociaż nie wiem jak wiek demonów przekłada się na wiek ludzi). Bardzo ładnie
zarysowujesz kawałki jego charakteru przy różnych okazjach, dając czytelnikowi
szansę na poskładanie sobie informacji w spójną całość, co oczywiście się
chwali, jak najbardziej, ale byłoby miło, gdyby tych informacji było jednak
trochę więcej. Niestety zupełnie nie mamy pojęcia jak mężczyzna wygląda, poza
tym, może, że ma dosyć długie, brązowe włosy. Ani słowa o budowie ciała,
mimice. Brakuje tego, nie powiem, że nie.
Na drugą
co do ważności bohaterkę wytypowałabym Elizabeth, młodą demonicę, o której nie
wiemy prawie nic. Tak samo jak czytelnika, intryguje ona Dejana, co jest w
zasadzie fajnym zabiegiem, bo wiemy o niej tyle co on i cały czas pojawiają się
wzmianki o jego stosunku do niej, które w sposób oczywisty wpływają na
czytelniczy odbiór jej postaci. Coś Dejan wspominał o jej rodzinie
szlacheckiej, która mu ją zbierze. Elizabeth zbagatelizowała to, ale nie
ugasiło to mojej ciekawości. Skoro hierarchia u demonów wygląda inaczej — to
jak? I jak na jej tle wypada właśnie Elizabeth i jej rodzina? W ogóle jaka
rodzina? Jak powstają demony? Trochę mnie dziwi jej końcowa chęć powrotu do
Iseia, bo w całym tekście nie pojawiła się ani jedna wzmianka o jej stosunku do
rzeczonego. Nie wiemy też, co w tym burdelu
robiła. Dziwi mnie też jej władza nad Vesną, o ile można to tak nazwać. Chodzi
o dziwne przywiązanie kobiety do dziewczynki, skąd się bierze i dlaczego Vesna
się o nią martwi? Dlaczego jej zdanie ceni bardziej niż brata? I jeszcze — powiązanie
z Lesedi przez Iseia właśnie. Kim on jest dla obu kobiet. Kim on jest w ogóle?
Generalnie
postacie główne wypadają barwnie i żywo, mają przeszłość, choć nie dane nam jest
ją poznać, mają teraźniejszość, mają poglądy na różne sprawy i na siebie. Reagują
w różny sposób, mówią inaczej, ale i tak mam wrażenie, że są trochę mgliste.
Może to przez te ciągłe braki opisów i informacji, czytelnik naprawdę nie
wyciągnie wszystkich niezbędnych danych o bohaterach z eteru, po to jest autor,
żeby te swoje literackie dzieci porządnie przedstawić i pokazać światu.
Reszta
bohaterów pełni role tak marginalne, że nie ma sensu rozpisywać ich oddzielnie.
W mojej głowie zrodziło się jednak jeszcze jedno pytanie — dlaczego jedyną
w miarę solidnie opisaną postacią jest Meri, która jest w końcu postacią mocno
dziesięcioplanową? Chodzi mi tutaj o wygląd, którego brakuje nie tylko
bohaterom, ale też całemu ich otoczeniu. Cały świat, choć ciekawie zarysowany,
pozostaje tylko szkicem, bo nie zdecydowałaś się wypełnić go opisami okolic, obyczajowości
i tym podobnych. Szkoda, bo jestem pewna, że wypadłby bardzo ciekawie, przez
kilka zdań, które o okolicy napisałaś, można wywnioskować, że cały świat masz
wyraźnie zaplanowany i wiesz o nim bardzo dużo. Byłoby naprawdę świetnie jakbyś
się jego tajemnicami choć w znikomym stopniu podzieliła z czytelnikami.
W ogóle
mam wrażenie, że w całym tekście przeraźliwie brakuje opisów, co znacząco
wpływa na jego jakość, ale tłumaczę sobie to w taki sposób, że koniecznie
chciałaś stworzyć krótką formę. Chociaż za nic nie jestem w stanie zrozumieć po
co i dlaczego.
Dialogom
za to nie jestem w stanie prawie nic zarzucić, prócz tego, że czasem mam
wrażenie, że są naiwne i trochę zbyt schematyczne. Pamiętasz rozmowę Dejana ze
straganiarką albo matką Meri czy w końcu z samą Meri? No właśnie. Wydaje mi się,
że wypadają tak, bo te postacie są zbyt… nie wiem, powstały tylko po to, żeby
wypowiedzieć właśnie te kwestie. To oczywiste, ze tak jest, ale ja, jako
czytelnik nie chcę się tego domyślać, chcę wierzyć, że każda z postaci, choćby
setnoplanowa ma jakiś sens i w jakiś sposób została przemyślana. Tymczasem
pojawia się obawa, że raczysz czytelników przypadkowo dobranymi statystami,
którzy ogólnie odpowiadają Twojej wizji straganiarki czy niezadowolonej matki.
W czym tkwi mój problem? Otóż w tym, że mam wrażenie, że ci bohaterowie nie
mają zaplecza psychicznego w żadnym stopniu — matka, która od razu odpowiada na
wszystkie pytania o córkę, nie zastanowiwszy się nawet czemu ktokolwiek miałby
o nią pytać i w jakim celu? Nawet jeżeli są skłócone, no przecież to jej
dziecko w końcu. A przy okazji dialogu ze straganiarką z kolei wychodzi
luka w Dejanie — kobieta wyraźnie chce się z nim podzielić dalszymi
informacjami o dziewczynie, której mężczyzna szuka, a on najspokojniej na świecie
idzie dalej. Dlaczego nie przepytał kobiety do końca, nie próbował z niej
wyciągnąć dodatkowych informacji?
Swoją
drogą mam wrażenie, że całe poszukiwania profesora i w ogóle Meri były tak
banalne, że każdy mógłby ich odnaleźć przy odrobinie wysiłku i chęci. Dlaczego
został do tego powołany Dejan, skoro wystarczyło tylko śledzić dziewczynę? Nikt
wcześniej na to nie wpadł, naprawdę?
Ładnie
natomiast wyszło to, jak Meri opowiadała o profesorze i liczyła, że przeciągnie
Dejana na swoją stronę — pasuje do wizerunku zaślepionej dziewczyny, wierzącej
w kogoś/coś zupełnie bezgranicznie.
Żeby nie
było wątpliwości — zdaję sobie sprawę, że to większa część cyklu, ale z tego
cyklu na stronie można znaleźć tylko tyle, więc w sposób oczywisty oceniam to
jako całość, być może pewne uwagi pozwolą Ci inaczej spojrzeć na pozostałe
części.
Uwaga — w
„Szufladach” link do następnego opowiadania przenosi mnie jeszcze raz do tego,
przydałoby się to zmienić.
Pretty Plastic Woman
Drugie
opowiadanie osadzone w znanym nam już uniwersum troszeczkę bardziej mnie
satysfakcjonuje. Pojawiają się opisy ludzi, obyczajowości, okolicy, nawet coś o
architekturze udało Ci się dopisać (choć dosyć nieskładnie, niestety). Co chcę
powiedzieć o tym opowiadaniu? Jest jeszcze krótsze niż ostatnio, co troszkę
boli, bo znów pojawiają się wątki, które aż proszą się o rozwinięcie,
a tymczasem przechodzą bez echa. Zerknęłam na ocenę, którą dostałaś
wcześniej (bodajże Drzewa) i zauważyłam wzmianki o dodatkowych dziurach
wątkowych, które załatałaś od tego czasu. Plus, że załatałaś, minus, bo to
oznacza, że masz tendencję do zaczynania wątków, o których potem zapominasz.
Wygląda to tak, jakbyś była przyzwyczajona do długich form, w których zawsze
możesz do czegoś wrócić dużo później, a tutaj, niestety, nie ma takiej
możliwości. Wydaje mi się, że za dużo próbujesz napakować do jednego tekstu.
Skoro chcesz opowiedzieć o Mii, to rozpocznij i zakończ jej historię, nie
poruszaj tysięcy innych pobocznych wątków, które do samej historii głównej nie
wnoszą nic, a w tak krótkiej formie są po prostu bezsensowne. Nawet policzę
wątki, które napoczęłaś i nie wspomniałaś o nich później:
1.
Broszka
czarownicy — czemu nie była pierwszym lepszym śmieciem, skąd się wzięła, co
w niej było wyjątkowego.
2.
Tony —
skąd spadł tak naprawdę.
3.
Tony —
czemu za każdym razem był w tak innym stanie.
4.
Pudełko,
które miała dostarczyć czarownicy — co w nim było, dlaczego w końcu go nie
dostarczyła, co się z nim stało.
5.
Aiken —
dlaczego umieścił w burdelu lalkę, jak i po co ją wykonał (i jak przebiegał
jego związek z Mią, kiedy do niego poszła, tu mamy po prostu lukę w czasie).
6.
Rodzice
Mii — jakich dokumentów zbrodniarze szukali w ich domu, kim w ogóle byli
mordercy, kto ich przysłał.
7.
Mia — z
czym wiązała się jej moc, kiedy i jak objawiła się w burdelu, skąd Ciotka
wiedziała, że Mia użyła mocy.
A to tylko
te, które przychodzą mi na myśl ot tak, bez głębszego zastanowienia. Po raz
kolejny namnożyłaś masę pytań i nie odpowiedziałaś tak naprawdę na żadne.
Rozprawiłaś się tylko szybko z niechęcią Mii do życia, tak naprawdę nie
wyjaśniając dokładnie jak i kiedy zniknęła, co w ten sposób na nią wpłynęło.
Mam
wrażenie, że wprowadzenie było zdecydowanie zbyt długie w stosunku do całości,
a zakończenie zbyt nagłe i niczym nie poparte — po prostu przeskoczyłaś
trochę do przodu w czasie i koniec, sprawa się rozwiązała, kontrakt się
skończył, wszystko ładnie i pięknie. Strasznie po macoszemu potraktowałaś też
kolejne postaci i ich wpływ na nastroje Mii, wspomniałaś o każdej z nich
tylko za pierwszym razem, kiedy się spotkali, a jeżeli pojawiła się dwa razy,
to już był cud. Po co tyle opowiadałaś o wszystkich, skoro byli tylko po to,
żeby być i przewinąć się przez życie dziewczyny?
Szkoda mi tych wszystkich barwnych postaci, które od początku aż krzyczały, że mają
masę ciekawych historii do zaoferowania, a Ty po prostu przestałaś o nich pisać
i skwitowałaś wszystko krótkim „spotykali się jeszcze, bardzo ich lubiła”. Aha.
Co z tego, że narrator stwierdzi, że bardzo ich lubiła, skoro czytelnik tego
nie widzi i w to nie wierzy? Ja na przykład w ogóle w to nie uwierzyłam,
przedstawiłaś Mię jako osobę z tendencją do użalania się nad sobą pustymi,
wzniosłymi słowami, niegrzeczną, nietaktowną. Nie polubiłam jej i mam wrażenie,
że w ogóle ciężko ją polubić. Trauma z dzieciństwa to za mało, a
zainteresowania głównym bohaterem nie można oprzeć tylko na współczuciu. To
znaczy — można, oczywiście, ale nie wydaje mi się, że byś to właśnie chciała
osiągnąć.
Narracja
jest sympatyczna, ale narrator też porusza zbyt dużo kwestii, których nam nie
wyjaśnia. Na przykład Ludzie Wiatru. Wiemy, że mają inny alfabet i różnią się
na tyle, że da się ich rozpoznać, ale co jeszcze? Jak się mają do mieszkańców
Cesarstwa i demonów? Kim są, czym się wyróżniają tak naprawdę? Druga rzecz,
która rzuciła mi się w oczy w narracji — wspominasz, że Ciotka miała fryzurę imitującą tę tradycyjną dla kobiet z
Cesarstwa. Dobrze, ale jak taka fryzura wyglądała, z grubsza, i dlaczego
widać było, że ta jest tylko jej kiepską imitacją? Co jeszcze? Poziomy.
Wspominałaś o poziomach, ale nie wiemy czy są to poziomy metaforyczne,
odnoszące się do drabiny społecznej czy może dosłownie — miasto jest zbudowane
tak, że budynki powstają na budynkach? A może są odpowiednie półki skalne
na których powstają lepsze miasta? Trudno mi sobie to wszystko wyobrazić, a wydaje mi się to bardzo ciekawym
konceptem, uważam, że rozwinięcie go w opowiadaniu byłoby naprawdę dobrym
pomysłem.
Na
początku spróbowałaś wprowadzić więcej opisów, to samo pojawiało się w różnych
momentach opowieści, widać jednak, niestety, że masz z tym problem — kiedy opisy już się pojawiają często są
wyrwane z kontekstu, mają sporo podmiotów domyślnych, w których potem się
gubisz, a na koniec i tak niczego nie wiadomo, bo okazuje się, że te opisy były
jednym, długim, zaplątanym zdaniem (patrz ten architektury miasta przy okazji
wizyty u czarownicy). Rzuca się to w oczy szczególnie dlatego, że często
nadużywasz zdań pojedynczych i narracja jest raczej dynamiczna, a tu nagle
trafiamy na kolosalnej długości zdanie, które w połowie traci sens. W ogóle
masz tendencję do siekania zdań w dziwnych miejscach, zakładam, że chodzi o to,
żeby uzyskać efekt zawieszenia głosu, ale wypada to raczej sztucznie i aż prosi
się o poprawienie.
Dalej
pozwolę sobie jeszcze wspomnieć, że narracja jest czasem zbyt... hm,
niezdecydowana? Za dużo pojawia się słówek typu „chyba”, „jakiś” — i przez za
dużo mam na myśli to, że nawet jedno takie określenie to za dużo dla narratora
trzecioosobowego, wszechwiedzącego, a nawet tak niezdecydowanego jak Twój.
Zawsze pomiędzy
Wygląda na
to, że z biegiem czasu coraz lepiej udaje Ci się panować nad namnażającymi się
wątkami pobocznymi. Po raz pierwszy nie natworzyłaś całej ich masy i skupiłaś
się na rozwiązaniu problemu dziewczynki i ducha. Udało Ci się nawet połączyć
dwa w jednym i obie sprawy ze sobą powiązać. Bardzo pięknie.
Początkowy akapit tego opowiadania jest dla mnie nieco kłopotliwy, ze względu na to, że
przy pierwszym czytaniu za bardzo komplikuje sprawę już na wstępie i mam
wrażenie, że nieco czytelnika odstrasza. Przyznam, że spodobał mi się dopiero
za trzecim podejściem, kiedy już dalszą treść opowiadania znałam na pamięć.
Z czego to wynika? Moim zdaniem z konstrukcji i zbytniego skomplikowanych zdań.
Czytelnik nie wie o co chodzi i zamiast skupić się na przekazie zdań, skupia
się na tym, żeby w ogóle wyciągnąć z każdego z nich jakiś sens, połączyć jakoś
poustawiane obok siebie słowa. Dalej już język narracji jest zdecydowanie
prostszy — tym większy dysonans, niestety.
Ale
zerknijmy na wątki. Pierwszy z głównych, dotyczący ducha, jest, szczerze
mówiąc, niespecjalnie zaskakujący, ale też nie wydaje mi się, że miał taki być.
Ot, istnieje duch, trzeba się go pozbyć, a więc odnaleźć sprawcę mordu i sprawa
załatwiona. Mam wrażenie, że sporym ułatwieniem było połączenie sprawy ducha i
dziecka, na czym straciła nieco cała fabuła, bo tym razem, zamiast się
rozdrabniać, za bardzo całość uprościłaś. Wszystko wydaje się zbyt proste,
problem da się rozwiązać natychmiastowo, tak jak w przypadku poprzedniego wątku
poszukiwania (w opowiadaniu o demonicy i detektywie), tak naprawdę żadnego
poszukiwania nie było. Główna bohaterka połowy dowiedziała się od lustra, potem
natknęła się na kota, wpadła do jednego budynku i od razu załatwione, bo
potyczka z, hm, ludźmi stamtąd też nie była jakaś szczególnie wymagająca. Brakuje mi w tym trochę tej tajemniczości,
odrobiny rzeczywistej zagadki czy dedukcji, w Twoich opowiadaniach na razie
wszystko rozwiązuje się samo — ani bohaterowie, ani czytelnik nie muszą się szczególnie
męczyć, żeby do czegoś dojść. Tak, jakbyś uznawała, że tylko początek i
wyjaśnienie zagadki jest ciekawe i warte opowiedzenia.
Druga moja
wątpliwość związana jest z potyczkami słownymi, a konkretnie jedną — tą między
Filą a starszą zielarką. Czytając ją miałam wrażenie, że mocno spłycasz obie
postacie i trywializujesz sam konflikt. Ani argumenty, ani dobór słownictwa
nie pasowały mi do bohaterek. Po pierwsze — reakcja zielarki na prośbę Fili o
opuszczenie mieszkania — dosyć gwałtowna, jak na osobę, która przed chwilą
przekonywała małą dziewczynkę, że dobro i miłość są kwestiami nadrzędnymi.
Zachowując się w ten sposób zburzyła przecież swój wizerunek w oczach małej, a
chyba nie o to jej chodziło, żeby dziewczynka traciła do niej zaufanie. Dwa — odpowiedź Fili, wulgaryzm (znów bez zwracania
uwagi na dziewczynkę) plus argument przydzielany zazwyczaj nastolatkom w
okresie buntu: „Co, myślisz, że jak jesteś starsza, to od razu mądrzejsza?”.
Nieładnie wygląda w ustach dojrzałej kobiety. Poza tym użyłaś dokładnie
sformułowania „pozjadałaś rozumy” co oznacza, że zielarka uważa, że jest
przemądrzała, bo jest starsza. Zakładam jednak, że chodziło Ci o to, co
napisałam wyżej. Dalej — w kolejnej wypowiedzi Fili pojawiają się słowa takie
jak „kroczyć” i „zaznać miłości”, które w połączeniu z poprzednio wypowiedzianymi
przez nią przekleństwami wypadają nieco śmiesznie. Jeżeli już koniecznie bardziej
kwiecisty język chcesz połączyć z jakimś wulgaryzmem, to może pomyśl nad
użyciem czegoś nieco bardziej zawoalowanego? Czegoś, co nie będzie brzmiało
nienaturalnie w ustach osoby, która mówi poważnymi, okrągłymi zdaniami?
Cała kłótnia, moim zdaniem, jest do ponownego przemyślenia i napisania. Dziwna
wydaje mi się też reakcja zielarki na ducha robiącego bałagan — skoro jest
świadoma istnienia demonów i innych „złych stworów”, to raczej obecność ducha w
mieszkaniu powinna na nią zadziałać bardziej rozjuszająco. W końcu to kolejne
zagrożenie dla dziecka, o które przecież walczyła, krzycząc, czyli choć trochę
musiało jej zależeć. A więc znów — za łatwo rozwiązałaś konflikt, jakbyś po
prostu chciała szybko pozbyć się tego wątku, żeby zrobić miejsce na coś innego,
albo użyć go jako pretekstu do ujawnienia tego, że Fila wie o duchu.
Kolejny
wątek również rozwiązałaś w trymiga. Nagle okazuje się, że dziewczynka jest
dawno zaginioną księżniczką, co kot poznał po tym, że ma platynowe włosy i
fiołkowe oczy. Nie wydaje Ci się, że to trochę mało? Ja wiem, że to
niestandardowe połączenie, ale żeby zaraz miało determinować, że dziewczę jest
konkretnie tym zaginionym maluchem? Znów wyjaśnienie jest zbyt proste. Nie
wspominam tu już o tym, że Fila z miejsca uznała, że dziewczynka nie jest
dzieckiem nikogo z tamtego budynku, bo ma taki a nie inny kolor włosów. Nie
mogłaś chociaż napomknąć czegoś o dziesiątym zmyśle czarownicy, który zdecydowanie
mówił jej, że tu nie ma żadnych więzów krwi?
Także
wciąż wydaje mi się, że masz problemy z samym budowaniem fabuły,
tajemniczością, wprowadzaniem odrobiny zagmatwania. Nie mówię oczywiście, że
każde opowiadanie powinno mieć coś takiego, ale też twory, które nie wymagają
od czytelnika pomyślenia (i to takiego, którego wnioski będzie mógł
zweryfikować na podstawie dalszego ciągu opowiadania, a nie pozostawisz mu pole
do domysłów) przechodzą zupełnie bez echa. No i nie czyta się ich z takim zainteresowaniem.
Trochę
niewyraźnie widzę też samą Filę, między innymi ze względu na to, że kazałaś jej się posługiwać raz potocznym językiem, a raz
nieco bardziej wysublimowanym. Nie bardzo rozumiem też w całości rolę kota,
jego obecność nie została do końca wyjaśniona, a mam wrażenie, że dałaś mu zbyt
dużą rolę, żeby po prostu był.
Ciekawy
był opis ludzi w kamienicy. Dosyć stereotypowy i mocno (może nawet trochę za
bardzo) naturalistyczny, ale wniósł coś ciekawego do tego opowiadania, jakieś
emocje, choćby było to tylko obrzydzenie.
Dziwny przypadek Jagowy Waśkowicz
To opowiadanie, jest jednym z moich faworytów z
całego zbioru. Jest dosyć zwięzłe, nie pojawiają się w nim odstępstwa od wątku
głównego — wyznaczyłaś sobie temat, jasno określony w tytule, i go
zrealizowałaś. Kropka. Od początku do końca fabuła skupia się na Jagodzie i jej
życiu w ogóle. Dziewczę jest bardzo specyficzne i ta jej inność wystarcza
na całą akcję opowiadania. Dzięki aspołeczności dziewczynki fakt poznania czy
nawet zaprzyjaźnienia się z kimkolwiek staje się niezwykle istotny i długie
tego procesu opisy wydają się jak najbardziej na miejscu. Tekst jest ciekawy ze
względu na ewolucję bohaterki — od osamotnionej dziewczynki wykopującej
dżdżownice, do silnej, zamężnej kobiety z dobrymi przyjaciółmi. Pozostają też
dziwne moce Jagody, które ujawniają się w różnych sytuacjach. Zastanawiam się
też, czy pewnego rodzaju odporność na ból zaliczyć do cech czy też do mocy
nadprzyrodzonych, bo dziewczę wydaje się tak zobojętniałe, że zdaje się to
tylko dopełniać jej wizerunek. Ciekawe jest porównanie dziewczyny do ognia,
który najwyraźniej zapłonął dzięki nauczycielce i jej książkom.
Dalej, zakończenie bardzo mi się podoba, jakoś
pasuje takie enigmatyczne i niedopowiedziane do tej Jagody, która w
środku nadal miała małą Jagódkę, zmęczoną i zamkniętą w domu jak w klatce.
Ostatnia rozmowa z Behemotem błyszczy humorem, a jej następstwo jakby otwiera
głównej bohaterce oczy. Trochę za późno na zmiany, że też kot nie przekonywał
jej wcześniej do podjęcia innej decyzji, to trochę dziwne. W każdym razie została, jej
historia się skończyła, a raczej rozmazała we mgle.
Jeszcze ładna jest kompozycja — eskalacja
napięcia, powolny i długi wstęp, potem szybkie rozwinięcie i jeszcze szybsze
zakończenie. Sympatyczne są Jagódkowe przyjaciółki, różniące się w wielu
aspektach, a jednak tak samo do niej przywiązane. W związku z tym jej ogniem
ciekawi mnie też późniejsza relacja kobiety z mężem. Jak on się stał, skoro nigdy nie wykazywała
zainteresowania nie tylko chłopcami, ale ludźmi w ogóle? Na jakiej zasadzie
funkcjonował ich związek, skoro pod koniec dowiadujemy się, że uważała go za
zwykłego? Dlaczego przywiązała się do niego na tyle, że nie opuściła miasta?
Czy był tylko wymówką? Po raz kolejny namnażają się pytania, ale tym razem nie
mam Ci za złe braku odpowiedzi. Dostateczna ilość wątków została rozwiązana,
żeby ten akurat zostawić w spokoju, jak bardzo interesujący psychologicznie by nie
był.
Noc(e) żywych bogów — prolog, cz. 1.
Jak na razie widać, że zawarłaś w tym projekcie
wszystkie swoje literackie zalety, bo i dialogi są naprawdę świetne, i
bohaterowie fantastyczni, i narracja płynna (prócz pewnych wyjątków, których
najwyraźniej nie możesz się pozbyć). Brak opisów fizyczności, ale zdecydowanie
rekompensują go opisy psychiki i emocji. Przeskok w narracji wyszedł bardzo
dobrze, niezauważalnie wręcz.
Co do narracji — w dziewięćdziesięciu procentach
Twojej twórczości narracja jest naprawdę bardzo dobrze prowadzona, ładnie
łączone zdania, cały tekst spójny i płynny, ale mamy jeszcze przecież dziesięć
procent. Co z nimi? Połowę stanowią zdania-potwory, w których dygresja goni
wtrącenie, a koniec dziwnie znika w trakcie, a drugą część poszatkowane zdanka
zaczynające się od spójników, mające po pięć słów na krzyż. Zupełnie tego nie
rozumiem, bo zazwyczaj jak się ma z tym problem, to tylko w jedną stronę, nie w
obie. W każdym razie zalecałabym kontrolowanie długości zdań i ich początków,
bo jeśli zaczynają się na przykład od ale
to może jednak dałoby się połączyć z poprzednim, a jeżeli mamy więcej
niż pięć przecinków w jednym, to może warto jednak któryś zamienić na kropkę
albo jedno z wtrąceń wyeliminować? W Twoim przypadku takie zdania są naprawdę
krzywdzące, bo wyrywają z klimatu, w który tak ładnie wprowadzasz całością i od
nowa trzeba się wciągać (nie zajmuje to dużo czasu, ale zawsze). Przykład
poszatkowanego: „Wszystkie finanse Maćka spoczywały w rękach Janusza. Sam
pisarz w kwestiach promocji był totalnie zielony. Bez niego po prostu nie dałby
sobie rady. Obaj świetnie o tym wiedzieli”.
Małomiasteczkowy klimat wychodzi Ci świetnie, tak
jak i kreacja żywych, pełnokrwistych bohaterów. Na początku, kiedy jeszcze
wydaje się, że tekst będzie błahą opowiastką o zblazowanym pisarzu,
przedstawiasz nam Michała — zagubionego, neurotycznego faceta z problemami
z ekstrawertyzmem i weną. Później
poznajemy Alicję, która wielkiej roli nie odgrywa, ale została ładnie zbudowana
na stereotypie silnej, wyzwolonej kobiety. Dalej mamy świetną Jagódkę (czy to
mała Jagódka Waśkowicz?) i jej pracownice, w ogóle cały ten fragment dziejący
się w knajpie jest bardzo dobry i obfituje w emocje, poza tym niemiłosiernie
wciąga.
Pojawia się zagadka — babcia Antoniny zostawiła
jej księgę czarów, zatem dziewczę może mieć jakieś umiejętności w tym kierunku,
co może się przydać do znalezienia mordercy Pawła. Bo samobójstwo nie wchodzi w
grę. Jestem absolutnie zachwycona sposobem podania tych informacji, kiedy teraz
tak o tym myślę. W końcu dysponujemy całą masą puzzli, a potwornie długich,
szalonych opisów wyrwanych z kontekstu nie było nam dane uświadczyć —
przemycenie tego wszystkiego w dialogach zagrało świetnie. Tak właściwie,
to chciałam Ci ogólnie pogratulować umiejętności przekazywania wszystkiego poprzez dialogi, praktycznie
w każdym tekście mamy naturalne, pachnące świeżością wypowiedzi, które
doskonale oddają charakter bohaterów i ich intencje czy też inne poglądy,
zależy co akurat chcesz pokazać. A co do samego opowiadania… Wyjątkowo przypadł
mi do gustu Michał jako nieco szalony, impulsywny neurotyk i Jagódka, jako nieobliczalna starsza pani. Bardzo dobry był opis porannego rytuału i
znalezienia ciała, ale taki naprawdę dobry, bo w tym opowiadaniu wszystkie
opisy są świetne, ale ten i tak zdołał się wyróżnić. Najprawdopodobniej ze względu na
bohaterkę właśnie.
Jest tajemnica, jest suspens są świetni
bohaterowie i czary — zapowiada się naprawdę niezłe opowiadanie.
Mama
Tutaj mogę powiedzieć tyle, że opowiadanie jest
świetne. Po prostu. Opisy są konkretne, ładnie zbudowane, dotyczą tylko tego,
co jest istotne. Płynnie prowadzona narracja, intrygująca, oryginalna historia,
żywi, pełnokrwiści bohaterowie. Oraz bardzo dobre dialogi, naprawdę — ten
Karoliny z matką jest świetny, brawa. Nie mam nic do zarzucania ani od strony
technicznej, ani merytorycznej. Dodatkowo bardzo fajna jest ciągłość bohaterów,
to że widzimy ich z innej perspektywy w innej historii.
Władek i papierosy
Wygląda na to, że wszystkie opowiadania z tego
zbioru („Jagoda i Miasto Motyli”) są naprawdę dobre. Być może wpływa na to
fakt, że osadzasz je w miejscu Tobie znanym i piszesz o osobach, które
naprawdę istnieją (bądź też inspirujesz się nimi do pewnego stopnia), w każdym
razie dzięki temu wszelkie opisy czy to bohaterów, czy okolic wychodzą bardzo
naturalnie i prawdziwie. To ogromna zaleta. Dodatkowo, ze względu na to,
że opowiadania w jakiś sposób są powiązane z prawdziwymi wydarzeniami z Twojego
życia, nie gubisz się w wątkach. Wiesz
co chcesz napisać, bo cała historia w pewnym stopniu już miała miejsce,
potrafisz ją odtworzyć, wyobrazić sobie na różne sposoby. Wydaje mi się, że
właśnie to wpływa na to, że te akurat obyczajówki są takie intrygujące i
zwyczajnie wciągające. Mimo że nie ma tu wielkich tragedii, zagadek czy innych
elementów właściwych dziełom trzymającym w napięciu, to jednak całość jest naprawdę dobra.
Mam jeszcze jedno spostrzeżenie — poznajemy
bohaterów na wiele sposobów, w różnych momentach ich życia, z różnych
perspektyw, dodatkowo świadomość, że jest to jakoś powiązane z prawdziwym
życiem Autorki, sprawia, że w czytaniu tych opowiadań jest coś nieprzyzwoitego.
Tak, jakby zaglądać Ci do środka mózgu, oglądać wspomnienia. Nie wiemy tak
naprawdę ile z tych wydarzeń miało miejsce w rzeczywistości, niemniej jednak poczucie
pewnego podglądania pozostaje i jest dobrym motorem do poznawania całości.
A co tego konkretnego tekstu — jest bardzo
sympatyczny. Ciepły, całkiem znośnie napisany, dobrze się go czyta. Dobre jest też w nim to, że jest taki lekki.
Nie tyle w samej tematyce, bo główne przesłanie tekstu jest ładne i czytelne, ale w wykonaniu. Bo mamy licealistów,
bo te ich problemy początkowe wywołują pewien sentyment do szkoły, bo jest
naładowany emocjami, które z perspektywy czasu mogą się wydawać nieco
irracjonalne.
Ale (i to jest takie wstrętne, tłuste „ale”)
cierpi na tym forma. Chwilami niestety tekst sprawia wrażenie topornego,
niedopracowanego. Napisanego na gorąco i na gorąco wrzuconego na bloga, błędy, które się
pojawiają, są po prostu zabawne. Napomknę też jeszcze o tym, że dialogi miło by
było wypolerować, zwłaszcza wypowiedzi Milki.
A z plusów jeszcze bohaterowie, po raz kolejny.
Natsu
Tutaj, tak ja w przypadku „Mamy”, nie jestem w
stanie powiedzieć zupełnie nic, prócz czystych zachwytów. Znów jest krótko,
zwięźle i na temat, opisy urzekają (jak i sama opisywana bohaterka). Dialogi
proste, mało, ale dokładnie takie jak trzeba, żeby pokazać portretowaną jeszcze
lepiej. No i zakończenie. Zakończenie jest po prostu magiczne, ostatnie dwa
akapity mogłabym sobie wydrukować i powiesić na ścianie, bo choć czytam je już
setny raz, za każdym kolejnym próbując inaczej rozłożyć akcenty czy na inne
słowo zwrócić większą uwagę, to wciąż na nowo mnie zachwycają.
Opowieść maturalna
Ojej, ależ nostalgicznie się zrobiło. A
jednocześnie znów tak swojsko. Po raz kolejny udało Ci się opowiedzieć historię
tak, jakbyś opowiadała ją przyjacielowi. Czytając, ma się wrażenie, że
pozwalasz wejść do siebie, parzysz herbatkę, sadzasz czytelnika na kanapie i
zaczynasz opowiadać. I choć treści w tej opowieści nie ma szczególnie
dużo, to cała jest hipnotyzująca. Bo dajesz lepiej poznać siebie, bo opowiadasz
o czymś bliskim nam wszystkim, czy się maturą stresowaliśmy bardzo, czy też
wcale, zawsze będzie to temat łączący młodych ludzi.
Swoją drogą bardzo budujące jest czytanie Twoich
tekstów po kolei i obserwowanie postępów, oglądanie tego jak otwierasz się
coraz bardziej na odbiorcę i dzięki temu Twoje teksty wiele zyskują. To tak
jakby czytelnik widział, że go lubisz, że dzielisz się z nim czymś, co może nie
jest najbardziej porywającą historią na świecie, ale obdarzasz go zaufaniem, co
nie zdarza się często. W czytaniu tych tekstów jest coś naprawdę
przyjemnego, co sprawia, że automatycznie lubi się Ciebie jako osobę, a więc i
na same utwory też spogląda się inaczej i aż chce się czytać.
W ogóle mam wrażenie, że tego typu opowiadania
wychodzą Ci najlepiej (z tego, co czytałam na Twoim blogu, oczywiście) czyta
się je najłatwiej, najprzyjemniej i myślę, że z największym zainteresowaniem.
Bardzo ładnie grają drobne, szkolne anegdoty
połączone z emocjami i humorem, a bohaterowie są naprawdę świetni. Mimo że
nie poświęcasz szczególnie dużo uwagi opisom ich, to i tak cała osobowość
przepycha się przez słowa, którymi spisujesz sytuacje z nimi związane.
Wszystko będzie dobrze
Idea sprytna. Ładna klamra, że najpierw to
ogłoszenie na słupie, następnie pomysł na opowiadanie z okazji wyjazdu, a
potem samo rzeczywiste zaginięcie. Zapis też w porządku, błędów nie ma, bardzo
płynna, naturalna narracja, opisy się wręcz połyka. Bohaterowie też jak
najbardziej działają, bo i żywi, i charakterni, i konsekwentni. Co więc jest
nie tak? Bo coś jest na pewno, w końcu przeczytałam a żadnych głębszych
odczuć na temat tekstu nie uświadczyłam.
Może chodzi o to, że sam fakt zaginięcia nie
został odpowiednio uwypuklony. Mam wrażenie, że dziewczyny nie bardzo się
zaginięciem Michała przejęły, chociaż z ich wcześniejszych opisów ładnie by mi
jakaś, chociaż malutka, histeria wyniknęła. A tu nic. Michał zaginął? Ok,
jedziemy go szukać. Ja rozumiem mobilizację, jasne, to wszystko w pewnym sensie
się klei, ale bez reakcji emocjonalnej bohaterów sam czytelnik przyjmuje to
jako błahostkę. Nie przejęły się — ok, to pewnie się znajdzie. Nie znalazł się?
Cóż, nie widać też, żeby specjalnie to kogoś martwiło, więc…
Brakuje kilku słów o choćby zaniepokojeniu
rodziców chłopaka, bo to przecież nie jest takie hop-siup, było dziecko i go nie
ma, trudno. Tak samo Daria — niby tam jakichś talerzy natłukła, ale
w sumie to nie wiadomo czy z rozpaczy, czy z roztargnienia, które
wcześniej u niej było opisywane. W zasadzie brak reakcji aż tak emocjonalnej też ma sens, bo skoro
już pisałaś o tym, że kontakt trochę kulał, to też w jakimś celu chyba. Ale
wtedy z kolei cały wyjazd traci sens.
Ja wiem, że całość miała być taka trochę
fantastyczna, nierealna (to znaczy — takie wrażenie odniosłam, podpowiadał mi
to choćby wątek romantyczny z doktorem w roli głównej, o czym wspomnę zaraz)
ale chociaż troszkę tej psychologicznej prawdy też powinno się tu znaleźć, bo inaczej
opowiadanie robi się strasznie błahe — a, takie tam gdybania, nic poważnego.
Chciałoby się chyba jednak jakieś uczucia u tego czytelnika wywołać, prawda?
Chociaż szczątkowe.
Jakieś uczucia
oczywiście występują, ale z Michałem w żadnym stopniu związane nie są.
Z czym zatem? A no z tym doktorowym romansem choćby, bo jest taki uroczo
nierzeczywisty (w taki sposób opisany, się rozumie), bo wiadomo, że sam
zaczątek rozmowy niekoniecznie oficjalnej (który rozumiem przez okrzyk „Ta
świnia?!”) miejsca normalnie mieć by nie mógł, bo co to za doktor by był, o
którym się śni z przerażeniem, a nie boi mu się tak wykrzykiwać? Tak czy
inaczej, okrzyk jest uroczy i do narratorki pasuje. Dalsza część jej
relacji z zainteresowanym opisana między wierszami również wypada bardzo przyjemnie —
tu słówko o malinkach, tam o tym, że czasu nie ma na nic innego. Ale spójrzmy
na opowiadanie jako na całość — miało być o romansie z doktorem? To znaczy —
głównie o tym? Nie, miało być o Michale i jego zaginięciu. I o tym, że
narratorka bardziej się wszystkimi naokoło przejmuje, niż sobą samą. No to
czemu te wątki zostały tak nieładnie pominięte?
Dalej — brakuje trochę opisów szukania chłopaka.
Rozumiem ideę takiego, a nie innego pominięcia ich, aczkolwiek sam tekst na tym traci,
może warto by było, w związku z tym, zerknąć na końcówkę raz jeszcze i nieco ją
rozpisać? Oczywiście całość może się bez tego świetnie obejść, jeżeli tylko
przed zakończeniem pojawi się trochę emocji, o których wspomniałam na początku. Bo
jak to tak — w całym opowiadaniu jest masa odczuć wszelakich, a tu nagle ani słówka na ten temat?
Nie mniej jednak opowiadanie jest przyjemne, ale
do najlepszych z Twoich bym go nie zaliczyła.
Dlaczego lubimy pociągi
Pierwsza część jest sympatyczna, letnia, ładnie
napisana. I tyle. Żadnych głębszych refleksji, ot, przyjemny, ciepły tekst,
przy którym można było się uśmiechnąć ze dwa razy. Narracja, jak zwykle bardzo
płynna prócz jednego akapitu — tego rozpoczynającego się od „Rozklekotany
pociąg”. Nie wiem jak to się stało, ale potykałam się co kropkę i za nic nie
chciało mi się to ładnie przeczytać. Subiektywnie zupełnie prosiłabym Cię,
żebyś jeszcze raz na niego zerknęła i może jakoś inaczej połączyła zdania, bo
na razie nieładnie burzy całość, dalej czytało się bardzo przyjemnie, jak
zwykle.
Narratorka
i zarazem główna bohaterka wypada świetnie, znów jak zwykle, spójna, wyraźna, do
polubienia. O mecenasie można powiedzieć to samo.
Dodam może jeszcze, że szczególną uwagę zwróciłam
na opis gabinetu, bo udało Ci się oddać dokładnie całe pomieszczenie, bez nudnego
wyliczania, w gruncie rzeczy czytelnik nawet nie zauważa, że tu mu się
wyczerpujący opis pomieszczenia przewinął, pamięta tylko tyle, że nagle
dokładnie wie, jak pokój wyglądał.
Druga część nie pozostawia po sobie kompletnie
nic. Nie do końca rozumiem też jej koncepcję, ale w tym tryptyku nawet się
broni, ze względu na pociąg. Uznałabym ją zdecydowanie za najsłabszą z
tego, co przeczytałam do tej pory.
Napisana jest dobrze, to prawda, sam tekst nie
boli, ale merytoryka zupełnie do mnie nie przemawia. Ani szczególnie zabawne to
nie jest, ani niczego ciekawego nie opisuje — ot, migaweczka — siedzieli,
palili, biegli, wsiedli. Trochę to nieskomplikowane i to samo chciałoby się
powiedzieć o postaciach i z pewnością by się powiedziało, gdyby nie poprzedni
tekst, w którym na szczęście zostały przedstawione lepiej.
Moja opinia o trzeciej części jest dokładnie taka
sama. Ja wiem i rozumiem zamysł z tymi pociągami, sam w sobie jest fajny, jasna
sprawa, ale realizacja już porządnie kuleje. Zaserwowałaś czytelnikowi trzy
króciutkie teksty a każdy z nich tak naprawdę o niczym. Gdyby nie były
upchnięte pod tym szyldem „pociągi”, zupełnie straciłyby sens. Pierwszy może i
jeszcze jakoś by się obronił, ale pozostałe... Darowałabym sobie ten tekst na
Twoim miejscu. To znaczy jeżeli chodzi o zbiór opowiadań — nie umieszczałabym
go w nim. Jest napisany porządnie, to prawda, ale nie na tyle powalająco, żeby
odwrócić uwagę od tego, że jest po prostu o niczym. Szkoda, bo też bohaterowie
ucierpieli na braku fabuły — wyrwani z kontekstu zostali rzuceni w pustkę i nie
bardzo wiedzieli co robić. Trochę pogadali, trochę pobiegali, posiedzieli.
Stworzyłaś/odwzorowałaś naprawdę sympatyczne i dobre postaci, nie pozwól im się
marnować w takich opowiadaniach.
Niedźwiedź alkoholik
Ojej. Znów — idea tekstu wydaje się całkiem
sympatyczna, no bo: „Czemu nie? Niedźwiedzie? Spoko, nie takie rzeczy się
oglądało!”, ale znów wykonanie mnie nie powaliło. To znaczy tak — napisane
porządnie, jak zwykle, opisy ładne, zgrabne, narracja płynna. Bohaterowie… Mają
swoje role w opowiadaniu i się ich trzymają, robią to co trzeba i nic więcej. I
dobrze.
Wydaje mi się jednak, że zarówno rozmyślania o
niedźwiedziach, jak i rozmowa z jednym z nich są za bardzo wydumane. Tak
jakby to był zupełnie nieprzemyślany pomysł powstały na fali odpowiedniego
nastroju. Nadaje się to owszem do przeczytania na raz, ale wszelkie próby
zrozumienia sprowadzają się do niczego. Znów — na Twoim miejscu nie wrzucałabym
tego do zbiorku, który ma być wydany.
Ale z pozytywów — brawo za to, że pojawił się
konkretny pomysł i został dokładnie zrealizowany, jakby punkt po punkcie, jest
wszystko to, co powinno się pojawić, żeby powstał tekst skończony. Klamra
kompozycyjna jest, tak samo jak wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Są nieźli
bohaterowie, jest nutka humoru (pewnie nawet więcej, ale niestety nie mojego,
więc trudno mi to ocenić) pojawiają się też przemyślenia na tle metafizycznym,
jeżeli mogę sobie pozwolić na taką swawolę w nazewnictwie. A więc oto mamy
tekst rozpoczęty i zakończony, niestety jakości średniej.
14 stycznia 1770
Ciekawy jest głównie początek i momenty, w których
pojawiają się jakieś dialogi. Mam wrażenie, że narracja jest momentami nieco
drętwa, łapałam się kilkukrotnie na tym,
że czytałam, a moja świadomość odfruwała w niebyt, skutkiem czego nie
zauważałam nawet tego, na co patrzę. Może być to związane z archaizacją, którą
wprowadzasz w tym tekście. Nie mówię, że jest zła — bo nie jest — zauważam
tylko, że można by jeszcze nad nią popracować. Na przykład cały fragment od
„Zazwyczaj pogodnego usposobienia”, włącznie z całą retrospekcją, jest
niepowalający. Sama retrospekcja jest trochę niewyraźna, może ze względu na
brak opisów miejsca czy ludzi. Wydaje mi się, że całe opowiadanie na tym cierpi
— jedyne tego typu fragmenty pojawiają się w momencie, w którym Adam
odwiedza Izabelę, wcześniej nie wspominasz o tym kto jak wyglądał, w co był
ubrany, gdzie przebywał, jak to miejsce wyglądało. Wydaje mi się, że to jednak
istotna część tekstów historycznych, bo przecież pisze się o realiach siłą
rzeczy nie znanych dokładnie czytelnikowi, więc bez opisów trudno mu cokolwiek
przybliżyć.
Widać, że w realiach za tamtego okresu orientujesz się
naprawdę dobrze, wszelkie szczegóły są dopracowane od prostych rzeczy jak
nazwiska i powiązania do nazw modnych w tym okresie gier. Za to brawa jak i za
fragment odwiedzin żony, bo oprócz opisów pojawiły się też emocje i to nie te
napisane, ale zagrane przez bohaterów, co jest dużo przyjemniejsze i bardziej
wiarygodne.
Z tymi emocjami, to może być trochę tak, że to nie
są Twoje postacie, a zauważyłam do tej pory, że opisywanie takich (jak jeszcze
opierasz je na kimś znany Ci personalnie) wychodzi Ci o niebo lepiej.
A jeszcze jedno — końcówka, dokładnie ta scena,
którą już na jednej płaszczyźnie pochwaliłam. Trochę naciągana mi się wydaje. Rozumiem
powierzchowność mężczyzn, rozumiem ówczesne realia, ale trochę dziwnie to
jednak wypada na tle całości. Bo mamy mężczyznę targanego rozterkami ze względu
na koronę, na Repina, na dwa dni wcześniej ma tysiące problemów, a tu nagle co?
Wszystko znika, jak tylko Adam zerknie na szczuplejszą buzię żony? I od razu
myśli o dziecku i kocha je? Trochę mi to zgrzyta właśnie ze względu na to
sposób przedstawienia go we wcześniejszych partiach opowiadania, który
wskazywałby raczej na to, że mężczyzna będzie miał problemy z żoną i dzieckiem
bardzo długo i będzie je dusił w sobie albo wręcz przeciwnie — będzie
ostentacyjnie ignorował małżonkę. Nie opieram się tu na rzeczywistym
charakterze Adama, bo nie znam go, w samej historii i jego i Czartoryskich
orientuję się dokładnie tyle, ile potrzeba, żeby jakiejś strasznej gafy nie
popełnić, ale nie czytuję o nich nic dodatkowo (zakładam, że Ty tak właśnie
robisz), mój pogląd bazuje jedynie na Twoim przedstawieniu bohatera.
Podoba mi się za to Izabela, zwłaszcza to
zbudowanie jej na zasadzie kontrastu, dobrze działa to porównywanie przez Adama
tego co było z tym co jest, od razu mamy jej dwa obrazy i to stworzone przez tę
samą osobę. Ładnie. Dobre są też postacie trzecioplanowe, mam tu na myśli
mężczyzn zaproszonych na obiad — mówią tyle, ile trzeba, w odpowiedni sposób
i w odpowiednich momentach i to w
połączeniu ze zdawkowymi uwagami Adama ich właśnie dotyczącymi, tworzy
szybki szkic, który jest odpowiednio przekonujący.
Za bardzo Cię lubię
Poza poetycka, ojej, wyjątkowo kłopotliwa
sprawa. Ale ad rem — rymy. Po pierwsze
przeszkadza to, że są nieregularne czyli raz się coś zrymuje co dwa zdania,
później co trzy, dalej wcale, a na koniec trzy rymy w jednym zdaniu. Po drugie,
o ile te początkowe jeszcze są do zniesienia, nawet można je nazwać pewnym
urozmaiceniem, bo są wystarczająca niedokładne, żeby sprawiać wrażenie
napisanych przypadkiem, ale to zdanie: „Sami się wywieźliśmy, nikt nie musiał
nam dawać nakazu eksmisji” brzmi mi jak wyciągnięte rodem z polskiej twórczości
hiphopowej. I to tej o trudach życia i dorastaniu na podwórzu. Aż mi się
usta z wrażenia otworzyły, jak to przeczytałam. Przez to jedno zdanie dalszą
część widziałam jako taką piosenkę właśnie i musiałam przeczytać chyba z
pięć razy, żeby pozbyć się tego wrażenia.
Poza tym brak mi trochę bardziej wyszukanego
języka i metafor. W ogóle tej estetyki, która powinna dominować. Mamy
powtórzenia, mamy, można powiedzieć, pewien rytm, ale przy tym wszystkim całość
jest niedbała, podczas gdy same słowa powinny czarować.
Pozwolę sobie przytoczyć definicję z Podręcznego słownika terminów literackich:
„proza poetycka — utwór prozaiczny
o budowie opartej na prostych motywach fabularnych, charakteryzujący się w
sferze stylu bogactwem metaforyki, obfitością figur poetyckich, a czasem silną
rytmizacją[...]”. Mamy prosty motyw fabularny, który pewnie rozjaśni się w
większej całości, kiedy opublikujesz opowieść, do której ten tekst jest
wstępem. Dalszych elementów niestety brak (prócz rytmiki, o której już
wspomniałam). Spróbuję nawet przeanalizować, zupełnie jak na lekcji języka
polskiego. „Lubię, jak tu jesteś, bo twój oddech wycina w powietrzu kolejne
kolory”. Pierwsze zdanie i jest metafora, ale jej sens? Nie znam się na
poezji, ale dla mnie bardziej to napisane dla formy niż przekazu. „Śmiałeś się
tak jak tamto morze, ironicznie rozbijając swe fale o zbyt rzeczywisty brzeg”.
Porównanie odhaczone, całkiem zgrabne, choć nie bardzo widzę ironicznie
rozbijające się fale. „Barwię usta, z których szminkę zedrzesz pocałunkiem”. To
chyba jedyne zdanie, które uznałabym za całkowicie dobre, bo i napisane ładnie, i słowa odpowiednio dobrane, i pozbyłaś się tu tego języka potocznego. Następne
też jest niczego sobie, ostatnie też jeszcze w porządku z dokładnie tych samych
powodów. Wydaje mi się, że tekst zyskałby na przeredagowaniu większości na
początku, pozamienianiu słów na bardziej wzniosłe, może zmianie składni.
Zerknęłabym też na łączenie zdań, zbyt często, moim zdaniem, pojawiają się
zdania zaczynające się od spójników, przez co forma znacznie traci. I jeszcze
to wyliczenie „z państwa, z rodziny, z życia” — dlaczego właśnie w takiej
kolejności? Dlaczego właśnie stąd a nie z miasta, domu, pokoju? Na czym polega
różnica i czy istnieje?
Pozwolę sobie pominąć wiersz, ponieważ na
ocenianiu poezji zwyczajnie się nie znam.
§ Poprawność
A. Językowa
Mężczyźni, psy i koty
„Jego odzywkę omieszkała
się skomentować stojąca za barem Vesna, przeglądająca butelki z alkoholem.”
Co mówi Słownik Języka Polskiego? „Nie
omieszkać «nie zaniedbać sposobności zrobienia czegoś»; praw. «nie stawić się
gdzieś»”.
„Wreszcie spojrzała na niego wymownie, unosząc w górę lewą brew i uśmiechając się krzywo.”
Pleonazm.
„Zignorowała go. Przymknął oczy. Czuł,
że sam zaraz zacznie mruczeć. Dziewczyna doprowadzała go do szaleństwa, ale, na
bogów, miała dopiero czternaście lat!” Przykład zbytniego nagromadzenia zdań
pojedynczych, które utrudniają czytanie.
„Wyciągnął z torby okulary przeciwsłoneczne i
umiejscowił je sobie na nosie, po czym opadł
na jedno z siedzeń na końcu wagonu.” A komu innemu?
„Długie, wychodzące w morze pomosty, zapach
wędzonych ryb i tłustych kalmarów oraz wiejący słony wiatr przywoływały jednak
wspomnienia z czasów, gdzie stacjonował w
pobliskiej metropolii.” Gdy, w których.
„Te same opalone twarze, te same czarne lub
zielone jak wodorosty włosy na ich zatroskanych głowach, te same surowe stroje:
wyzbyte z wszelakiej elegancji beżowe
hakamy, których nogawki były wiecznie wilgotne…” Wyzbyte (Kogo? Czego?)
elegancji. Plus jeden z wielokropków, których w całym opowiadaniu jest zbyt dużo.
„- Co pan mi tu tak świnisz! – z zaplecza przykuśtykała około
pięćdziesięcioletnia kobieta, podpierająca się laską.” Wielka literka powinna
się tu znaleźć.
„Jej sierść była niemniej
mokra niż całe jego ubranie.” Niemniej to nie to samo co nie mniej — w
tym wypadku powinno się pojawić to drugie.
„Humor od razu mu się poprawił, gdy
Elizabeth, mrucząc, zahaczyła pazurami przednich łap o jego spodnie i wygięła kocią mordkę, by spojrzeć na niego jednym
niebieskim, drugim wściekle zielonym okiem.” Mordka to to, czym u człowieka
jest twarz, a twarzy nie da się wygiąć. Analogicznie nie da się tego zrobić z
mordką — zupełnie inaczej sprawa ma się z całą głową.
„Niewiele tu było
– niska komoda z trzema szufladami, niski okrągły stolik na trzech
nogach (każda była nieco innej długości,
więc mebel był raczej niestabilny) i wąskie
posłanie na podłodze.” Przykład powtórzeń.
„Odetchnął z ulgą, po czym ubrał suchą bieliznę i koszulę.” W co je ubrał?
Założył, ubrał się w…
„Profesor nie jest ani tak
lekkomyślny, jak pan uważa.” Ani co? A może miało być ani trochę?
„Znał te okolice. Tam, gdzie kończyła się
zielona trawa i żółte oraz czerwone kwiaty, zaczynały [się] skały wraz z
licznymi grotami.” Często, żeby uniknąć powtarzania się po prostu wyrzucasz kolejne, co nie jest poprawne — jest to w
końcu część czasownika zwrotnego.
„Opatulona kocem Tanada siedziała na
materacu, zapatrzona w miotającego się po jaskimi
Profesora.” Jaskini. Plus profesor nagle zapisany wielką literą, to jak w końcu
powinno być?
„- Pan Dejan Djukanović? – spytał, patrząc wątpliwie to na mężczyznę, to na wyblakłą
tabliczkę z numerem budynku.” Z
powątpiewaniem raczej.
Pretty Platic Woman
„Mia dzieliła pokój wraz z
trzema innymi dziewczynami.”
„Dodatkowo, z powodu butów na przeraźliwie
wysokich obcasach, które nosiła, była wyższą od wszystkich klientów, jacy
pojawili się od czasu, gdy zamieszkała tu Mia[.] Zresztą, nie wiadomo, czy
Ciotka kiedyś nie była facetem. Tak przynajmniej szeptały między sobą jej
współlokatorki, za co nieraz obrywały.” Brak kropki plus zagubiony podmiot domyślny,
bo chyba chodziło Ci o współlokatorki Mii, nie Ciotki?
„- Podpisałyśmy umowę na trzy. –
Ciotka najwyraźniej się tego spodziewała.” Ten przypis po kwestii każe sądzić,
że Ciotka nie spodziewała się tego, co sama powiedziała.
„Później szefowa wyrzucała je na bruk.
Tam nie potrafiły sobie z niczym poradzić. Stawały się łatwymi ofiarami dla
zboczeńców. Ginęły prędzej czy później.” Nów poszatkowane zdanie.
„Należała do
jednych z najuboższych stref Mijonu, ale przy tym podobno było tu o
wiele więcej magii niż w jakimkolwiek innym punkcie na mapie Nieskończonego
Miasta.” Albo była jedną z najuboższych, albo do najuboższych należała.
„Przypominały splątane ze sobą, pnące
się w górę cielska gigantycznych wężów, których skóry lśniły łuskami wszystkich
kolorów tęczy i różnorakich stylów architektonicznych.” Lśniły łuskami
różnorakich stylów architektonicznych?
„Wzdrygnęła się, gdy – stanąwszy przed
progiem domku – umieszczona w drzwiach klapka podniosła się i dziewczyna
zobaczyła wytrzeszczone, olbrzymie oko.” Klapka stanęła przed progiem i podniosła
się.
Zawsze pomiędzy
„Wyłoniwszy się na powierzchnię, na
moją twarz wrócił delikatny uśmiech.” Uśmiech wyłonił się na powierzchnię i
wrócił na twarz.
„Nie potrzebował mapy, by trafić tam,
gdzie akurat jestem.” Potrzebował — byłam.
„- Mądra dziewczynka – powiedział, wtedy całując mnie bladymi, spierzchniętymi
wargami w czubek głowy.” Wtedy całując? A nie wtedy powiedział? Chodzi mi
o przecinek, oczywiście.
„Miała farbowane na bardzo jasny blond chude włosy proste i suche jak słoma.” Chude
włosy? Ale, że co, że na dietę przeszły czy ćwiczyć zaczęły? Cienkie może.
„Dziękowałam lustru za ciężką pracę, za
pochłanianie nieprzyjemnej energii płynącej z koszmarów poprzednich
lokatorów i [za] to, że wszyscy jego bracia i każda siostra oddzielają nasz
świat od innych, pozwalając na zachowanie równowagi.”
„Na koniec ze smutkiem oznajmiłam lustrze, że nie może tu zostać. Widziało o wiele za dużo niż powinno.” Lustru. Albo o wiele za dużo, albo o wiele więcej niż powinno.
„Chciałam zostać, chciałam, żeby był
przy mnie, ale jakby nie patrzeć, pochodził z
Ciemnych Ścieżek.” Ten przecinek miałby rację bytu, gdyby pojawił się jeszcze
jeden po ale.
„Ulica Dominikańska była pokryta kocimi łbami, nad którymi unosiły się
obłoczki mgły.” Ulica może być kocimi łbami wybrukowana, pokryty może być na
przykład dachówką dach.
„Przez pozbawione szyb okna było widać, że w
środku, na trzecim piętrze[,] kiedyś szalał pożar.” Wtrącenie.
„Zgniłozielona farba odparła
w tak wielu miejscach, że pozostałości po niej przypominały zbiorowiska
pleśni, które osadziły się przy parapetach i wokół futryny.” Odpadła, odeszła.
„Wszedłszy w korytarz, oczom moim i Eliego
ukazały się czarne plamy grzybów pod sufitem, wysprejowane przekleństwa na
ścianach oraz śmierdząca moczem zdezelowana posadzka.” Oczy weszły, a potem
ukazały im się plamy.
„Jedyną zmiana
polegała na tym, że facet przyspieszył i zaczął głośniej dyszeć.” Jedyną
zmianą było to/jedyna zmiana polegała na tym.
„Wetknął sobie do ust jednego z ostatnich szulugów, po czym zaczął rozglądać się za
zapalniczką.”
„- Mogę? – spytał, zerkając na mnie przez ramię i
wyginając wargi tak szeroko, jakby zaraz od tego uśmiechu miała mu pęknąć twarz
na dwie połowy.” Tutaj szyk zdania nieco
kuleje. Może „jakby zaraz od tego uśmiechu twarz miała mu pęknąć na pół/dwie
części? Bo oczywiście dwie połowy to bzdura.
„Najgorsze koszmary i najkoszmarniejsze prawdy z
jego życia, o których starał się zapomnieć, stanęły mu przed nerwowo
strzelającymi w różne strony źrenicami.” Źrenicami? A nie mogły po prostu przed
oczami mu stanąć?
„Zapatrzona w ten upiorny obraz, nie od razu do
mnie dotarło, że siedząca na kanapie kobieta śmieje się do rozpuku. Jej piersi
były pokryte strupami, a jedno żebro wystawało bardziej niż inne.” Zapatrzona,
nie od razu zrozumiałam, zauważyłam. Przez to, że się zapatrzyłam, nie od razu
do mnie dotarło.
„- Mówili jej, że nie może mieć dzieci. – Powiedział cicho rudy.– Tak mówiła, że oni tak
mówili…” A jak się dialogi zapisuje? Bez kropki i powiedział.
„Modliłam się, by nie zniszczyć tych ludzi w ten
sam sposób, jak uporałam się ze swoim
własnym koszmarem osiemnaście lat temu.” W ten sam sposób, w jaki uporałam się. Tak samo, jak uporałam się.
„Zło, które w nim obudziłam i mężczyzna, idący po wodzie prosto w jego środek.” Bo to nie
wtrącenie.
„Od długopisu bolał mnie już nadgarstek, a gardło miałam porządnie zszargane od powtarzania w
kółko tego samego.” Zszargane można mieć nerwy — gardło co najwyżej zdarte.
„Jej uczesane włosy były chyba tylko o odcień
ciemniejsze od Eliego, który razem z Kotem pewnie
szwendali się właśnie po Ciemnych Ścieżkach.” Którzy szwendali się,
który szwendał się.
„- Nie chciałam cię przestraszyć. Wolałam się z
tobą oswoić.” Chyba ją ze sobą chciała oswoić, skoro to jej nie chciała
przestraszyć, hm?
Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz
„Żadnych traumatycznych
wydarzeń. Jagódka nie miewała nawet żadnych koszmarów.”
Jedno z powtórzeń.
„W śnie trzymała ciepłą, dużą dłoń, która ciągnęła
ją w górę.” We.
„Jagoda obudziła się pewnego poranka i w drodze do
gimnazjum, którego budynek mieścił się na drugim końcu miasta i idąc wolnym
krokiem, przebycie drogi zajęło jej niecałe pół godziny, stwierdziła, że jeśli
nie uda jej się wyjechać do Ameryki, to zamieszka chociaż w Poznaniu. I koniec,
i kropka.” Pierwsze zdanie to koszmarek, a w bonusie za dużo i.
„Za to rozmowa biednej kobiety z panią
Waśkowiczową, również nie mogącą patrzeć na jej nieszczęścia, zaowocowała
wreszcie zdobyciem się na odwagę, zabraniem dziecka i ucieczkę
do rodziny mieszkającej w Podlaskiem.” Ucieczką.
„Umarł szesnastego maja o 10. 16.” 10:16, jeżeli już
koniecznie musi być cyferkami.
„Przyprószone mchem dachówki
przy najlżejszym powiewie wiatru odpadały od dachu i spadały na ziemię
przy domu, a czasem niesione mocniejszym podmuchem znajdowały się u sąsiadów
lub na ulicy.” Przyprószone mogą być włosy siwizną, a dach mchem — porośnięty.
„- Jagoda, do tyłu, bardzo dobrze! A teraz mostek!
– ponaglała wfistka.” Wuefistka.
Noc(e) żywych bogów — proglog, cz. 1.
„Od ponad miesiąca Michał miotał [się] jak opętany
po swoim mieszkaniu w centrum Warszawy.”
„To opadał bez życia na plastikowy taboret, to
wychylał się za barierkę, wpatrując [się] w budzące [się] miasto, o ile
można powiedzieć, że stolica kiedykolwiek chodziła spać.”
„Janusz Ratajczak postanowił wybrać się w
odwiedziny do swojego najbardziej poczytnego
autorów, skoro ten nie odpowiedział do tej pory na żadne jego
wiadomości.” Najbardziej poczytnego z autorów, najbardziej poczytnego autora.
„Najchętniej rzuciłby się na niego i gołymi rękoma
rozerwał tę idiotyczną błyszczącą koszulę od Kalvina.”
Masz na myśli Clavina Kleina?
„Psy przypuściłyby szturm na piwnicę dewianta i wyjęli z niej jego dziewczynę…” psy przypuściły,
więc i psy wyjęły.
„Nic dziwnego, większość przejezdnych zatrzymywało się w niedawno wybudowanym
ekskluzywnym hotelu w centrum miasta, a interes Jagódki sporo na tym ucierpiał,
choć Wilcza Wola nigdy nie należała do miejscowości turystycznych.” Ta większość
zatrzymywała się.
Mama
„Przypominały Karolinie
nozdrza węża. Najgorsze, że było grube i bardziej przypominało
pamperka z reklamy opon niż owoc własnego łona.”
„Rodzące kobiety na porodówce darły się w
niebogłosy, dzieciaki płakały, z zewnątrz dochodziły odgłosy
podjeżdżających pod oddział ratowniczy karetek, a odgłosy wydawane przez drewniane chodaki lekarzy
doprowadzały do szału.” Dodatkowe powtórzenie plus wniebogłosy.
„- Nie wierzę, nie wierzę[ ]- powtarzała Jagoda,
zachwycając się maleństwem, które leżało w łóżeczku przy posłaniu matki.”
„- Nie, on ją wtedy zostawi, on już ledwo
wytrzymuje, co ona zrobi sama z dzieckiem? Nieswoim,
w dodatku?” Za Słownikiem Języka
Polskiego: nieswój «zachowujący się w sposób inny niż zazwyczaj, wytrącony
z równowagi psychicznej; też: niezupełnie zdrowy». Więc chyba jednak nie swoim, hm?
Władek i papierosy
„Nasi znajomi, koledzy – przyjaciele?, straszyli
rakiem płuc, śmiercią w męczarniach, tym, że nikt nie będzie nas chciał
całować.” Dlaczego ten przecinek nie jest myślnikiem?
„Miał czerwone Marlboro, którymi mnie poczęstował. Nie bardzo mi smakowały, ale na tamtym etapie fascynował mnie niebieski dymek wydobywający się z moich ust.” Przykładowe powtórzenie.
„Jeszcze nigdy nie spodziewałam
się z kimś, kto tak świetnie potrafi obrócić kota ogonem…” Nie spotkałam się, jak sądzę.
„- Wiesz co, są takie plotki… - zaczął Władek,
trzymając fajkę między wargami i nalewając mi do szklanki coca-coli. – Że Twoja
Najlepsza Przyjaciółka żywi do mnie pewne uczucia.” Skoro to jedno zdanie, a
przypis jest wtrąceniem, to warto by didaskalia zakończyć kropką a wypowiedź kontynuować
małą literą (wtedy też tego wielokropka pozbyć by się wypadało).
„- Acha… A ty…?”
Albo ach, albo aha.
„Zadzwonił do mnie we wakacje,
żebyśmy się spotkali.” W.
„- Musisz przeprosić moją najlepszą przyjaciółkę.
Jesteś jej to winien.” Przyjaciółka raz zapisywana jest wielką a raz małą
literą. Jak powinno być w końcu?
„Władek trząsł się z zimna. Nie wziął ze sobą
płaszcza, a powietrze o tej godzinie spadło już
poniżej zera.” Temperatura powietrza, jak sądzę?
Natsu
„- Daj spokój, a co ma Jools powiedzieć? – pyta
Natalia ze śmiechem na perlistych zębach.”
Perlistym śmiechem, jeżeli już. I to na wargach lub ustach najchętniej, nie
zębach.
Opowieść maturalna
„Być może, gdyby przeczytała jakieś streszczenie
mojego ciągu myślowego, w końcu by do niej
dotarło. W końcu nie miała problemu z
rozumieniem innych zagadnień przyczynowo - skutkowych.” Przykładowe
powtórzenie.
„Analizuję niektóre wydarzenia, szukam przyczyn i
próbuję połączyć ze skutkiem. Nie znam wielu ogniw, ale ich szukam, choć czasem
czuję, że – tak jak Marta – moje domysły
mogą okazać się klęską.” Tak jak Marty,
bo mówisz o tym, że domysły mogą okazać się klęską, a nie sama dziewczyna.
„- Dzień dobry – powiedzieliśmy wszyscy
jednocześnie: Jagódka, Ataga, Karolina, Ataga, Michu i ja, Mila.” Czy podwójna Ataga jest
zamierzona?
Wszystko będzie dobrze
„A ja uśmiechałam się do wszystkich wokół, aż
bolały mi policzki.” Mnie.
Dlaczego lubimy pociągi
„Kiedy po dwa razy dłuższym niż normalnie czasie
podróży, wysiadłam w Poznaniu na Dworcu Głównym i spokojnie udałam się na
przystanek tramwajowy” Brak końca. Kiedy wysiadła i poszła na ten przystanek,
to co…?
„I gdyby choć
na chwilę mogłaby wygiąć plecy, bo te były
cały czas wyprostowane. Inaczej nie utrzymałaby się na tej walizie.” Gdyby
mogłaby?
Niedźwiedź alkoholik
„Teraz ZOO zmieniło się w tysiąc sto i jedną
rabatkę bratków, wśród których można znaleźć wiklinowego dinozaura (czyli
prehistoryczną gadzinę lub też jej kiepską imitację, uplecioną z charakterystycznego
dla regionu naturalnego tworzywa) oraz stukniętego
na pawia.” ?
14 stycznia 1770
„Książę Adam Kazimierz wpatrywał
się w nie intensywnie. Bezpośrednio nie kaleczyło oczu tak bardzo, jak gdyby wpatrywał się
w zalegający na ziemi śnieg. Ten spadł dawno temu, jeszcze przed Nowym Rokiem. Gdyby zbyt długo nań spoglądać, mężczyzna był
pewien, że mogłoby to skończyć się trwałą ślepotą.” Przykład powtórzeń plus
bardzo niezręcznie ostatnie zdanie przez to gdybanie.
„Podszedłszy do okna, ojciec [z] synem zerknęli na
krajobraz zimowego ogrodu.”
Szybkie podsumowanko: poszatkowane zdania, przez
co czytelnik potyka się o kropki; zbyt długie zdania, które często nie mają
logicznego zakończenia; powtórzenia (im później pisane teksty, tym mniej, jak
sądzę); problemy z imiesłowami przysłówkowymi uprzednimi — gubisz się przy nich
w podmiotach, ale też mam wrażenie, że problem został wyeliminowany; zła
odmiana najpewniej spowodowana poprawianiem tekstu; sporadyczne problemy z
przecinkami w okolicach wtrąceń.
Plus fatalne akapity robione za pomocą spacji,
które potem sypią się na stronie i każdy jej innej wielkości oraz dialogi uporczywie
zapisywane od dywizów (łączników).
B.
Logika
„- Mówiłam Tanadzie,
żeby nie posyłała córki do szkoły, bo się doczeka kłopotów… - burknęła pod
nosem staruszka, nie wiadomo czy do Dejana, czy do samej siebie.” Dejan
prowadzi śledztwo i rozmawia z kobietą, która wyraźnie chce podzielić się
informacjami, ale mężczyzna ma to w nosie i idzie sobie dalej. Naprawdę?
(Mężczyźni, psy i koty)
„Być dostawcą, załatwiać dla różnych osób
ważne sprawy i za dobre wykonanie polecenia otrzymywać drobną zapłatę, która
nie pachniałaby tak obrzydliwie jak zarabiane obecnie pieniądze.” Jak to
drobną? W poprzednim opowiadaniu Dejan miał tenge na cały pobyt w mieście, więc
to chyba nie jest tak mało? (Pretty Plastic Woman)
„W końcu całe ich dłonie były pokryte
wyciekającą z czaszki krwią.” Czy krew na pewno wycieka z czaszki?
§ Podsumowanie
Ocenę pisałam chyba ze sto lat, jeżeli spojrzymy
na okres czasu i mam wrażenie, że znam już na wyrywki wszystkie Twoje postacie i
wątki, które pojawiły się w opowiadaniach. Nie wiem czy to dobrze, na chwilę
obecną na pewno tak. Co mam do powiedzenia na temat całokształtu Twojej
twórczości? Na pewno tyle, że widać poprawę na przestrzeni czasu — zarówno od
strony technicznej jak i merytorycznej. Styl ewoluował i wzbogacił się jeszcze.
Na pewno najlepiej wypadasz w obyczajówkach obsadzonych
bohaterami bliskimi Ci z jakiegoś powodu (bazowanie na znanych Ci osobach),
a w tych obyczajówkach najlepsze są najczęściej emocje. Opisy również,
zwłaszcza małych miasteczek (NŻB), czasem pomieszczeń (DLP I). Kuleją opisy
fizyczności z tej prostej przyczyny, że rzadko się pojawiają. Bardzo dobrzy za
to są bohaterowie w całokształcie — każdy co do jednego ma wyraźny charakter i
reakcje emocjonalne. Nad czym można by jeszcze popracować? Szczególiki — własne
powiedzonka, tiki nerwowe czy charakterystyczne odruchy — to zawsze miły
dodatek, wzbogacający całość.
Dialogi w większości są naprawdę dobre, trochę we
Władku powinęła Ci się noga, ale ten tekst jest w pewien sposób bardziej kartką
z pamiętnika, jak sądzę, niż tekstem jako takim. Narracja zawsze jest płynna,
bardzo podoba mi się sposób w jaki ją prowadzisz — czy jest to pierwszo- czy trzecioosobówka,
zawsze ma sens.
Fabuła na początkach kulała mocno, mam wrażenie,
że nie bardzo sama wiedziałaś co chcesz napisać w danym opowiadaniu, co jest
istotne, a co mniej, co uwypuklić, a o czym nie warto wspominać. Wydaje mi się
jednak, że to wartościowanie przyszło z czasem i nie widzę już tego typu
problemów, teraz w tekstach widać wyraźny pomysł i to, który wątek jest głównym
i co w ogóle jest wątkiem.
Zauważyłam u Ciebie tendencję do opisywania
silnych, zdecydowanych kobiet, zawsze gotowych podjąć decyzję czy zająć się
czymkolwiek. Mają wyrobione poglądy na różne sprawy i nie boją się ich wyrażać.
Widać też, że istotnym wątkiem jest przyjaźń czy to damsko-damska czy męsko-damska.
Poza tym starsi bohaterowie często są bierni, nie mieszają się do spraw
młodszych, chyba że zostaną poproszeni.
Bardzo fajna sprawa z tymi bohaterami powtarzającymi
się, widzianymi inaczej w różnych sytuacjach i w różnym okresie życia. Miło
zerknąć na nich, wiedząc jacy byli wiele lat wcześniej/trochę później.
Tekst historyczny również był sympatyczny, nie
myślałaś o tym, żeby napisać/opublikować coś więcej osadzonego w tych realiach?
Ciekawe byłyby na przykład relacje Adama i Izabeli, widziałam gdzieś w komentarzach czy innej ocenie, że nie tylko ja
zwróciłam na nie uwagę. Opowiadania fantastyczne nie powalają, ale rozumiem, że
są fragmentami większej całości, więc sporo moich zarzutów nie miałoby racji
bytu, gdybym miała przed sobą całość.
Co jeszcze chciałabym powiedzieć? Że podoba mi się
to, co robisz, a przez te sto lat, które zajęło mi pisanie oceny zdążyłam się
przyzwyczaić do Twoich bohaterów i polubić ich w stopniu mniejszym lub
większym. Twoje opowiadania są ciepłe, dobrze napisane i ciekawe, w dodatku widać
wyraźną poprawę i przepaść między pierwszym tekstem, a ostatnim (w sensie
kolejności publikacji, oczywiście). Po dłuższym zastanowieniu odraczam wyrok!
Mam nadzieję, że ocena okazała się choć trochę
pomocna i w nawet małym stopniu wynagrodziła Ci długie oczekiwanie. Pozdrawiam
serdecznie,
Miękko.
Pozwoliłam sobie umieścić komentarz do oceny już na Kompanii Przysięgłych. Wszak i tutaj dziękuję za nią najserdeczniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!